środa, 3 października 2018

Rozdział 2 "Spoglądając w oczy Śmierci"

Rodzina królewska rzadko jadała samotnie. W zamku zawsze zdawał się ktoś gościć, czy byli to dalecy krewni, czy ważni sojusznicy. Stoły zawsze były obficie zastawione niezwykłymi smakołykami, które przygotowywał jeden z najlepszych szefów kontynentu. Misy nieustannie pełne były świeżych owoców z pałacowych ogrodów. Od lat królestwu powodziło się wyjątkowo dobrze, co przyzwyczaiło szlachtę do przepychu. Kiedy jednak niespodziewanie pojawiała się okazja do świętowania, niezwykłe smakołyki zmieniały się w niewiarygodne rarytasy. Otwierano najlepsze wina i smakowano miodu. Służba zanosiła strawę żebrakom, by i oni mogli cieszyć się szczęściem najważniejszych osób w kraju. Chwytano za instrumenty i pośpiesznie dekorowano salę pięknymi kwiatami. Zapraszano najbliższe koronie rodziny i wspólnie z nimi ucztowało. Penelopa nie zdziwiła się więc, gdy zasiadając do stołu, ujrzała na sali Anselma. Młody szlachcic przecież niemal dorównywał jej statusem, nawet jeśli tylko nieoficjalnie. Jako młodszy brat Najwyższego Kapłana i bliski przyjaciel jednego z książąt, jak również przyszły rycerz królestwa, młodzieniec nie miał wielu osób, których mógł się obawiać. Wielu nawet powiedziałoby, że jego pozycja mocniejsza jest od pozycji Penelopy, która była jedynie kobietą i to bardzo młodą.
Nie zdziwiła jej również nieobecność jego starszego brata, którego o tej porze w pełni pochłaniały sprawy świątyni. To właśnie ten szczegół sprawiał, że kolacje cieszyły ją bardziej niż inne posiłki, w których Najwyższy Kapłan zawsze uczestniczył. Brak niepokojącej obecności pozwalał jej na lekkie rozluźnienie i likwidował chęć oglądania się na każdym kroku. Problemem pozostawały posiłki na świeżym powietrzu, podczas których na jej talerz miały zwyczaj spadać martwe ptaki. Cóż, przynajmniej miała pewność, że Mort o niej pamięta.
Spożywając posiłek, rozmawiała z siedzącą blisko niej córką Kapitana Gwardii. Ella była jedynym dzieckiem tego szanowanego w królestwie mężczyzny. Szlachcianka była rok młodsza od księżniczki. Miała przyjazne usposobienie i roztaczała wokół siebie ciepło, które sprawiało, że aż chciało się przebywać w jej towarzystwie. W przeszłości często towarzyszyła Penelopie, gdy ta przyglądała się treningom jej braci. Zanim jej wychowaniem nie zajęła się jedna z dam dworu, dziewczynka zawsze kręciła się pod nogami jej ojca. Mężczyzna nigdy nie sprzeciwiał się jej obecności, gdyż przypominała mu swoją zmarłą w trakcie porodu matkę. Choć znajdowała dużą przyjemność w swoich naukach, nigdy nie odmawiała księżniczce, gdy ta chciała w sekrecie poćwiczyć coś, czego nauczył ją Norman. Dziewczęta praktycznie dorastały wspólnie i przez ten czas znacznie się do siebie zbliżyły. Nie było to jednak wystarczające, by Penelopa wyjawiła jej sekret o swojej przypadłości. Nie chodziło o to, że jej nie ufała. Bardziej o to, że była jej tak bliska, że nie chciała obarczać jej swoimi problemami i bała się ją narażać, gdyby ktoś odkrył prawdę.
- A wtedy Lady Merril kazała nam pokazać nasze hafty i twarz Emily stała się bielsza niż chustka, którą trzymała na kolanach - opowiadała dziewczyna z przejęciem gestykulując, czym zasłużyła sobie na karcące spojrzenie wspomnianej przez siebie Lady, siedzącej nieopodal. - Zanim jednak Lady do nas podeszła, wyciągnęłam chustkę z poprzednich zajęć i wręcz wrzuciłam ją w ręce Emily.
- Ale przecież zawsze trzeba wyhaftować coś innego - zdziwiła się Penelopa.
- Tak, tak. Emily musiała się tłumaczyć, dlaczego zrobiła coś innego, ale przecież wszystko było lepsze niż przyznanie się do jedzenia ciasteczek - wyjaśniła ze śmiechem Ella. Księżniczka szybko do niej dołączyła. To było zupełnie w stylu Emily zrobić coś takiego.
Rozmawiały dopóki ich talerze nie opustoszały, a wtedy Ella pociągnęła ją w stronę tańczących nieopodal par. Nawet nie wiedziała kiedy stanęła przed swoim instruktorem tańca. Mężczyzna przez wiele lat mieszkał w odległym kraju, gdzie jego ojciec był ambasadorem. Podczas swojego pobytu poznał on i poślubił tamtejszą kobietę, która niedługo później urodziła mu syna. Nauczyciel więc, mimo niewyróżniającego się nazwiska, wygląd i akcent miał znacznie egzotyczne. Był człowiekiem niezwykle cierpliwym, za co Penelopa, która zupełnie nie miała poczucia rytmu i miała problem z nauką nawet najprostszych tańców, była niezmiernie wdzięczna.
Instruktor ukłonił się wyciągając przed siebie dłoń, którą księżniczka przyjęła po własnym dygnięciu. Przetańczyli kilka dobrze znanych utworów, by następnie zmienić partnerów. Wiedząc o słabości rodziny królewskiej do młodej księżniczki, każdy próbował z nią zatańczyć. Faktem było, że wszyscy pragnęli wkupić się w laski panujących, a dziewczyna od lat była tego świadoma i zdążyła się przyzwyczaić. Przetańczyła więc jeszcze jedną, dwie, trzy melodie z bardziej lub mniej rozpoznawanymi osobami, gdy do tańca poprosiła ją bardzo znajoma osoba.
Zawahała się przez moment, gdyż pochylona przed nią w tradycyjnym ukłonie osoba, zwłaszcza teraz, gdy jej twarz całkowicie zasłaniały włosy, tak bardzo przypominała Najwyższego Kapłana. Wiedziała oczywiście, że to nie on, w końcu Najwyższy Kapłan był, cóż, kapłanem, podczas gdy skłoniony przed nią szlachcic miał sylwetkę wojownika. Był również młodszy i nie miał charakterystycznych dla kapłanów niebieskich lub czerwonych szat. Tak, była całkowicie świadoma, że stoi naprzeciwko Anselma, a nie jego starszego brata, jednak nie zniwelowało to jej niepokoju. Wcześniej tego dnia postanowiła mu zaufać, a on dał swoje słowo, że jej nie zdradzi. Mimo to nie potrafiła nie zastanawiać się, czy szlachcic nie okaże się podobny do przerażającego ją mężczyzny także w zachowaniu. Powtarzała sobie, że Thomas mu ufał, jednak on nigdy nie był w takiej sytuacji. Anselm nie wiedział o nim nic, co mogło doprowadzić do jego śmierci. Miała nadzieję, że teraz, gdy wszystko mu wyznała, wątpliwości ją opuszczą. Stało się jednak wręcz przeciwnie, nawiedzało ją coraz więcej posępnych myśli.
Widząc jej opanowaną postawę, gdy dygnęła, przyjmując oferowaną dłoń, nikt nie domyśliłby się panującego w jej głowie zamętu. Może gdyby któryś z jej braci był obecny, zobaczyłby jej niepewność, jednak wszyscy trzej byli daleko poza granicami królestwa. Ona sama od najmłodszych lat była uczona, że niektórych rzeczy nie można publicznie pokazywać. Może było to uciążliwe i wyczerpujące, jednak tak już wyglądało życie najważniejszej rodziny w państwie.
Szlachcic położył jej dłoń na swoim ramieniu, po czym swoją własną umieścił na jej talii. Drugą rękę włożył za swoje plecy, podczas gdy ona złapała rąbek swojej sukni. Powoli zaczęli poruszać się w rytm muzyki.
- Chodzą plotki o swoim pasowaniu - zaczęła niezobowiązująco, przypominając sobie zasłyszaną rozmowę kilku dam dworu.
- Tak, mam zostać rycerzem - zaśmiał się cicho z nutką goryczy. - Nie żebym jednak mógł zrobić cokolwiek więcej niż teraz, zanim nie osiągnę odpowiedniego wieku.
- Czy w takim razie powinnam zwracać się do ciebie "sir"?
- Zapewniam cię, Wasza Wysokość, możesz do mnie mówić jakkolwiek zapragniesz.
Penelopa spojrzała na niego oceniająco. Zastawiała się, czy jest pewna tego, co chciała zrobić. Nie było to może nic wielkiego, zwyczajna wręcz drobnostka, jednak biorąc pod uwagę pozycje, jakie zajmowali, znaczyło to bardzo wiele. Zresztą, skoro wyjawiła mu już tak wiele, to jedno małe pozwolenie wydawało się niemal naturalne. Choć, prawda, można było potraktować je niejako jak pewne potwierdzenie.
- Gdy mój brat ci o mnie mówił, w co nie wątpię, też tytułował mnie jej wysokością?
- Nie. - To jedno małe słowo miało w sobie tak ogromną niepewność. Nie było wątpliwości, że domyślał się, do czego księżniczka zmierzała. Widocznie nie był jednak pewny i w żaden sposób nie chciał jej urazić.
- W takim razie jak mnie nazywał? - drążyła. Czuła, że zna odpowiedź, jednak chciała być zupełnie pewna.
- Jego Wysokość - zaczął, lecz od razu przerwał. W tej rozmowie nie było miejsca na tytuły. Nie rozmawiał w tej chwili z księżniczką, tylko z siostrą swojego przyjaciela. - Thomas zawsze nazywał cię Penny.
- Świetnie. - Jej twarz momentalnie pojaśniała. Gdyby nie tańczyli wśród masy ludzi, z pewnością klasnęłaby w dłonie. Wszystko się tak pięknie układało. Teraz miała już całkowitą pewność, że było to coś do czego oboje byli przyzwyczajeni. - W takim razie nie powinieneś mieć z tym problemu, prawda?
- Problemu? - spytał, choć tylko dla formalności. Teraz nie było już mowy, by mogła mieć na myśli coś innego.
- Proszę, mów mi Penny. Tytuły są stanowczo zbyt formalne. Poza tym to przecież nie tak, że jestem jakaś szczególnie wysoka.
- Jestem przekonany, że jeszcze urośniesz - powiedział z kamienną twarzą, patrząc prosto w jej znajdujące się gdzieś poniżej linii jego ramion oczy.
- Oczywiście - odpowiedziała sucho. Nikt nie musiał wiedzieć, że od dłuższego czasu nie przybyło jej nawet milimetra. To jeden z sekretów, których nikt nie musiał znać.
- Odnośnie naszej wcześniejszej rozmowy...? - zaczął ostrożnie, schodząc na poważniejsze tematy.
- Z pewnością powinniśmy ją kontynuować. - Och, gdyby tylko mogła czuć tą pewność, o której tak beztrosko mówiła. - Wszak zostało jeszcze wiele szczegółów, które trzeba głębiej rozpatrzyć. Pytanie tylko, czy będziesz mi w stanie jakoś pomóc? - Publiczna rozmowa była trudna. Nawet przy najmniejszym, najbardziej banalnym temacie trzeba było niespotykanie ostrożnie dobierać słowa. Dużo pewniej czuła się rozmawiając z nim prywatnie kilka godzin wcześniej.
- Zrobię co w mojej mocy - zapewnił. - Może moja wiedza na wymagane tematy nie jest na najwyższym poziomie, jednak gdy coś będzie cię dręczyć, możesz mieć pewność, że zawsze znajdę czas by cię wysłuchać. A może nawet, miejmy nadzieję, moje świeże spojrzenie zdoła nieco rozjaśnić niektóre sprawy.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że może to się ciągnąć przez całe lata? Nic nie wskazuje na to, by moi bracia szybko wrócili. Thomas dopiero co wyjechał, Norman też nie wyruszył tak dawna. A w przypadku Ernalda, paradoksalnie, jeśli odnosi sukcesy, jego misja potrwa dłużej, choć wielu myśli, że wręcz przeciwnie, to komplikacje zawsze wydłużają podróże.
- Im dłużej ich nie będzie, tym bardziej jestem chętny, by pomóc. Do powrotu twych braci i tak nie opuściłbym kraju. Poza tym, przy odrobinie szczęścia, z moją pomocą wszystko może pójść o wiele szybciej. Jakby nie było, jestem bratem Najwyższego Kapłana. - Taktownie udał, że nie zauważył jej wzdrygnięcia z wspomnienie mężczyzny. - A on ma całkiem imponującą biblioteczkę.
- Nie wątpię - ucięła krótko, lecz uprzejmie. Oboje zapomnieli się w rozmowie, co było dużym błędem. Znajdowali się wszakże wśród wielu tańczących par. Choć żadne z nich nie było głośne, ta rozmowa powinna być kontynuowana gdzie indziej. Księżniczka zmieniła więc temat. - Mówiąc o Kapłanie, aż dziwne, że po jego sukcesie, ty również nie zostałeś wprowadzony w tamto środowisko.
- Cóż mogę powiedzieć? - naturalnie przyjął jej zmianę tematu. On też zdał sobie sprawę z ich otoczenia. - Zawsze lepiej czułem się w walce niż w świątyni podczas modlitw Nie posiadam również tej samej przychylności bogów.
- Och, o przychylności bogów mogłabym mówić godzinami - westchnęła. Żeby chociaż wiedziała, dlaczego właściwie Mort jej tak nie lubił. Nawet wyjątkowa sympatia Vity była dziwna, choć nieco bardziej zrozumiała. Przynajmniej tyle, że Pan Śmierci nie interesował się już nikim z jej rodziny. Ciągłe ataki na nią były może męczące (z roku na rok coraz bardziej irytujące), jednak nie musiała się martwić, że gdzieś w odległym kraju któryś z jej braci otruje się zepsutym przez Morta jedzeniem. Na nią często zastawiał tego typu pułapki, była zaskoczona, że tym razem jej posiłek poszedł bez problemów.
- Tak, podejrzewam, że kto jak kto, ale ty w temacie jesteś ekspertką. - Każdy wiedział o jej nietypowych relacjach z bogami. Czasem aż się dziwiła, że nikt nie próbował nic jej zrobić, by tylko zadowolić Morta. Może i Vita była bardziej lubianą boginią, ale to Pan Śmierci wzbudzał strach w każdy sercu.
W ciszy przetańczyli kolejne kilka minut, do kolejnej już melodii. Miała już przeprosić partnera i wrócić do stołu, gdy nagle się zachwiała. Nieprzytomnie poczuła, jak ręka Anselma przesuwa się z jej talii na plecy, by zapobiec upadkowi. Jej wzrok zaczęła zasnuwać mgła, zdążyła jeszcze tylko zobaczyć jego zmartwione spojrzenie, gdy dyskretnie starał się wyprowadzić, a raczej wynieść ją na zewnątrz.
Jej świat na chwilę zamienił się w czarną plamę. Z tej ciemności jednak powoli zaczęły wyjawiać się kontury pomieszczenia. Usłyszała przeraźliwy krzyk, który zmroził krew w jej żyłach i nagle jeden kształt zdawał się rozpaść. Jego pozostałości, które dziwnie przypominały proch, co trudno było stwierdzić gdy wszystko było tak ciemne i niewyraźne, zdawały się wznieść. Powoli uformowało się z nich coś zupełnie innego. Niby sylwetka. Potem zaległą po krzyku ciszę, zaczęły wypełniać przytłumione głosy. Znajome i obce zarazem.
- ...siedemnaście tysięcy dusz - usłyszała wyraźnie. A wtedy ciemność rozwiała się już kompletnie i Penelopa wbiła wzrok w postać, która powiedziała to jedyne zrozumiałe przez księżniczkę zdanie. Widok był zaskoczeniem. Podświadomie spodziewała się uformowane z prochu sylwetki, nie wiedząc nawet dlaczego. A jednak stał ta w pełni widoczny i realny mężczyzna. Choć miał wokół siebie przerażającą aurę śmierci, dziewczyna musiała przyznać, że był to najprzystojniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek dane jej było spotkać. Nie ważne czy tym życiu, czy poprzednim.
Niespodziewanie wizja jakby zamigotała i jego przeszywające spojrzenie było skierowane wprost na nią. I wtedy zdała sobie sprawę, że wcale nie widzi przed sobą mężczyzny, czy nawet człowieka. Pośród tej całej niezrozumiałej sceny stał w całej okazałości Pan Śmierci. Mort.
- A więc zaczynasz pamiętać. - Uśmiech, w którym wykrzywił usta był wręcz drapieżny. Penelopa stała tylko skamieniała, nie potrafiąc nijak zareagować. Jeszcze nigdy żadna z wizji nie oddziaływała na nią bezpośrednio.
Wtem, tak szybko jak się pojawiło, wszystko rozpadło się na kawałki, a ona wróciła do rzeczywistości.
- ...sokość. Wasza wysokość. Penny, otwórz oczy.
- Ktoś to widział? - jej głos drżał tak bardzo, że sama miała problem z jego zrozumieniem, jednak na jego dźwięk trzymający ją Anselm wyraźnie odetchnął.
- Dzięki bogom. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Nie spodziewałem się, że to jest aż tak intensywne - wymamrotał, wciąż jeszcze zaniepokojony. - Ale nie, nikt nie widział. Jednak strażnicy kręcą się okolicy. Powiedziałem, że źle się poczułaś.
- To dobrze - odetchnęła głęboko. Miała już dość problemów na głowie, gdyby ktoś ją jeszcze zobaczył...
- Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- Och, to normalne w takich sytuacjach - próbowała go uspokoić. - Teraz po prostu zaskoczyła mnie, jak to nazwałeś? Intensywność.
- Widziałaś coś szczególnego? - zapytał nieco niepewnie. Nie mogła mu się dziwić, to była dla niego nowa sytuacja. Mogła zobaczyć, że jest ciekaw, lecz nie chce jej przytłoczyć. To dobrze o nim świadczyło. Powoli zaczynała się przekonywać, że nie popełniła błędu, mówiąc mu o wszystkim.
- Tak, można tak powiedzieć. Myślę, że to może być ważne. Ale wciąż nic mi to nie mówi. Mogę oczywiście się domyślać, że to coś było powodem, ale przecież... - wyrzucała z siebie myśl za myślą, niekoniecznie je dokańczając. Wspomnienia zawsze zostawiały spory mętlik w jej głowie. Dopiero na widok jego zdezorientowanego wyrazu twarzy, zauważyła, że coś było nie tak. - Przepraszam, trudno mi się czasem opanować.
- Nic się nie stało, po prostu proszę, powtórz trochę wolniej i w całości.
- Nie spodoba ci się to. - Wiedziała, że nie. To tylko stawiało ich oboje w większym niebezpieczeństwie. Wzięła kilka głębokich wdechów. - Wszystko zaczęło się w ciemności, ale tak akurat zaczyna się zawsze. To potem wszystko się skomplikowało. Ktoś tak przerażająco krzyczał, ale krzyk szybko się urwał. To nie był stary głos. To był głos młodej dziewczyny, może nawet w moim wieku. Ale wtedy wciąż było ciemno. Dopiero długą chwilę po tym zrobiło się jasno. Ale coś było nie tak, nie pytaj, skąd to wiem, po prostu wiem. Nie mogę tego wytłumaczyć, ale to, co zobaczyłam, nie było wspomnieniem. Nie do końca. To nie był też zwykły koszmar. Ta aura musiała być prawdziwa. Rzecz w tym - przerwała, zbierając się w sobie. - Rzecz w tym, że widziałam Pana Śmierci. - Nawet ona, która zmagała się z nieprzychylnością Morta na co dzień, nie mogła wypowiedzieć jego imienia. Nie po tym, co chwilę wcześniej zobaczyła. - A on widział mnie.
- Cóż, rzeczywiście nie mogę powiedzieć, żeby mi się to podobało - powiedział po chwilowym zaniemówieniu. - W swoim poprzednim życiu, jeśli to naprawdę są wspomnienia, spotkałaś więc nie tylko jedno, ale dwójkę bogów. Patrząc na to jednak z jasnej strony, to i tak bardzie ci nie zaszkodzi. Może to marna pociecha, ale wyrok śmierci to wciąż wyrok śmierci. Nie ważne ilu bogów się widzi.
- Nie, nie, nie - powtarzała, kręcąc głową. - Zupełnie nie rozumiesz. On mnie widział. Mnie. Nie tamtą dziewczynę, którą kiedyś byłam, tylko mnie.
- Słucham? - spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Przecież to tylko wspomnienia. Musiałaś się pomylić.
- Nie pomyliłam się! Wiem, co widziałam. Poza tym, nie tylko na mnie patrzył.
- Co... co masz przez to na myśli?
- Powiedział: "A więc zaczynasz pamiętać" - zadrżała, na dźwięk tych słów, choć tym razem sama je wypowiedziała.
Po jej słowach zaległa długa cisza. Na twarzy Anselma wciąż wypisane było niedowierzanie. Wśród całego zamieszania wpadła jej do głowy absurdalna myśl, że nawet zaczyna go lubić. Był w jakiś sposób inny. Ukrywał się pod fasadą rycerza, szlachcica. Jednak gdy przechodzili do relacji bardziej prywatnych, znikała ta cała pełna szacunku i uniżenia persona. Traktował ją jak zwykłą osobę, niemal jak dziecko, którym przecież tak naprawdę wciąż była. Gdzieś w głębi swojego umysłu zastanawiała się, czy był to skutek przyjaźni z jej bratem. Thomasa, bądź co bądź, traktował jak przyjaciela, brata niemalże, aniżeli jak księcia.
- Mam nadzieję, że gdy usłyszę pełną wersję wszystkiego, choć część stanie się nieco jaśniejsza. Teraz, mimo najlepszych chęci, nie potrafię nijak tego wyjaśnić - przyznał w końcu.
- Sama znam szczegóły i to z pierwszej ręki, jednak i ja nie widzę ani cienia wyjaśnienia.
- Niezbyt mnie to pociesza, szczerze mówiąc.
- A to z kolei mnie niezbyt dziwi. Jednak może uda mi się odzyskać choć część odpowiedzi. Masz jutro w planach jakieś zajęcia?
Przez chwilę stał wpatrzony w przestrzeń, nie do końca obecny. Domyśliła się, że przypomina sobie wszystkie obowiązki i próbuje umiejscowić je w czasie.
- Trening walki, oczywiście. Tradycyjnie do południa, jak pewnie wiesz. Następne trzy godziny prawdopodobnie będę musiał poświęcić na nauki.
Pokiwała głową. Spodziewała się podobnej odpowiedzi. Żeby być rycerzem, nie wystarczy jedynie dobrze walczyć, choć czasem było to kluczowe. Wszyscy musieli się uczyć też innych rzeczy. Kodeksów, zwyczajów, strategii... Jej poranek też wypełniony był zajęciami. Zwłaszcza teraz, gdy zbliżał się przyjazd specjalnych gości - rodziny królewskiej z sojuszniczego kraju. Przygotowania nie spadły jedynie na służbę, a Penelopa była już w wystarczającym wieku, by zająć się wieloma sprawami.
- Kiedy skończysz, spotkaj się ze mną przy głównym wejściu do części świątyni poświęconej bogini.
- Myślisz że udzieli ci wskazówek? - zapytał z lekkim powątpiewaniem, choć w jego głosie więcej było ciekawości niż drwiny.
- Może nie zostałam oddana do świątyni, jednak ze względu na szczególną sympatię Pani Życia, otrzymałam szkolenie kapłanki. Już niedługo, zgodnie z tradycją królestwa, to ja będę zajmować się rytuałami przeznaczonymi bogini. Podejrzewam, że twój brat nie jest tym zachwycony, ale jako Najwyższy Kapłan wciąż będzie odprawiał rytuały przeznaczone obojgu bogom. Poza tym ja wciąż jeszcze znajduję się pod patronatem jednej z ważniejszych kapłanek.
- Nigdy o tym nie słyszałem - przyznał, czym zaskoczył księżniczkę. Była przekonana, że szlachcic był lepiej poinformowany w sprawach religii.
- Cóż, miejmy nadzieję, że umiejętnościami walki nadrobisz braki w wiedzy - zadrwiła żartobliwie. - Byłam przekonana, że akurat to jest faktem powszechnie znanym. Zwłaszcza ze względu na charakter.
- Charakter?
- Kapłanka nie towarzyszy mi wyłącznie dla treningu. Kraj pełny jest ludzi, którzy uważają, że moja śmierć zadowoliłaby Pana Śmierci. Nawet nie mogę temu zaprzeczyć. Moje pochodzenie nikomu nie przeszkadza, w końcu zrobiliby to, by przypodobać się bogu. W przypadku kapłanki wygląda to jednak nieco inaczej. Jej nikt nie waży się tknąć, w końcu ona znajduje się pod opieką bogów. Tylko z nią mogę być naprawdę bezpieczna. Nawet bóg zazwyczaj odpuszcza, gdy ona jest ze mną.
- Wybacz pytanie, ale czy nie byłoby lepiej zaufać jej, skoro jest w stanie cię ochronić? Nie wycofuję się oczywiście, trwam przy swojej obietnicy.
- Och, jestem przekonana, że ty również mógłbyś mnie obronić. Jednak teraz ja muszę prosić o wybaczenie. Nie potrafiłabym wystawić swojej mentorki na takie niebezpieczeństwo, ciebie za to ledwo znam, więc jest to łatwiejsze. Ma to swoje plusy i minusy. Jednak nie myśl, że sobie ciebie nie cenię. Przyprowadził cię Thomas, dlatego cię wybrałam. I dlatego, że ty będziesz w stanie się obronić. Moja mentorka, jako kapłanka Pani Życia, nie może nikogo skrzywdzić, nawet w obronie.
- To wydaje się bardzo surowe - zauważył.
- Jest surowe. Na szczęście jako księżniczki mnie nie będzie to dotyczyło. Jednak zboczyliśmy z tematu. Kapłanki mają swój sposób porozumiewania się z boginią. Nie jest zbyt dokładny i często podaje się go w wątpliwość, jednak to jedyne co mamy i w tej sytuacji jestem w stanie zaryzykować. Przed naszym spotkaniem przygotuję wszystko do rytuału. Chcę jednak, byś zapewnił, że w samym rytuale nikt mi nie zaszkodzi. To bardzo ważne.
- Oczywiście. Zadbam, by nikt cię nie kłopotał.
- Dobrze więc. Wracajmy lepiej na salę, wystarczająco długo byliśmy nieobecni.

***

Kiedy Anselm dołączył do niej następnego dnia przy świątyni, w jej rękach spoczywał już cały bukiet kwiatów, liści i gałązek. Włożyła na siebie prostą szatę młodszych kapłanek, a u pasa przyczepiła swój własny rytualny sztylet, który otrzymała od Ernalda na początku swojego szkolenia. Razem weszli do środka i podczas gdy Penelopa skierowała się do ołtarza Vity, on stanął kilka kroków dalej. Zgodnie ze swoją obietnicą, czuwał nad otoczeniem, niedbale opierając prawą dłoń na głowicy swojego miecza. Wszelka przemoc była w świątyni zakazana, jednak żadne z nich wolało nie kusić losu.
Księżniczka ustawiła na ołtarzu zdobioną misę po czym wrzuciła do niej swój bukiet, odkładając na bok jedynie kwiat anturium. Polała zarówno zawartości misy jak i anturium specjalnym olejkiem, po czym odłożony wcześniej kwiat podpaliła. Następnie wyjęła swój sztylet, którym obcięła kosmyk włosów. Po chwili jej włosy dołączyły do bukietu. Teraz zostało już tylko jedno. Przejechała ostrzem po wnętrzu swojej dłoni, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Zacisnęła dłoń, przesuwając nią nad misą i pokrapiając zawartość naczynia swoją krwią.
Do tego czasu Anturium zdążyło się już spalić, a gdy pozostały proch zniknął z ołtarza, Penelopa była pewna, że bogini jej słucha.
- Największa bogini, święta Pani Życia, od której pochodzi wszystko, co dobre. Oto stoi przed tobą twoja wierna służka, królewska córka. Przyjmij proszę ofiarę mych włosów i mej krwi. Oddanych dobrowolnie, silnych i zdrowych. Młodych i czystych. Wysłuchaj mej rozpaczliwej prośby. Udziel mi swej bezgranicznej mądrości. Wskaż mi drogę. Przemów do swej kapłanki.
Skończywszy standardową formułę, podpaliła zawartość misy. Przyglądała się tańczącym płomieniom, a kiedy ogień wygasł, zauważyła kilka nieuszkodzonych roślin. A więc rytuał się powiódł. Podniosła naczynie i gwałtownym ruchem wysypała całą jego zawartość na ołtarz. Ostrożnie, by nie zmienić położenia poszczególnych roślin, zdmuchnęła popiół. Jej oczom ukazał się szczególny zestaw.
Na początku leżały grzybień, fioletowy tulipan i angraecum. Musiało więc chodzić o jakieś przyrzeczenie lub obietnicę, odrodzenie i rodzinę królewską. Możliwe, że obiecano jej, że się odrodzi jako księżniczka. Miało to jakiś sens, zastanawiała się jednak, co musiała zrobić, by zasłużyć na taki zaszczyt.
Następna była aksamitka. Jej przeznaczenie, jakiekolwiek by nie było, musiało być bliskie.
Za aksamitką leżał kwiat śliwy. Sugerował on, że jej odrodzenie nie było bezwarunkowe, musiała coś obiecać. A teraz bogini zaznaczyła, by pamiętała o swoim przyrzeczeniu.
Molucella splątała się z kaktusem. Przeczucia i niebezpieczeństwo. Musi ufać swoim instynktom.
Sasanka, jastrun i rozmaryn leżały razem, prawie na końcu. Tutaj robiło się ciekawie. Sasanki były używane raczej w relacjach międzyludzkich niż w rozmowach z bogami. Kochankowie używali ich, by powiedzieć, że potrzebują nieco czasu. Jastrun z kolei oznaczał cierpliwość. Czy bogini przykazała jej cierpliwie czekać? Rozmaryn natomiast to pamięć, wspomnienia. Najprawdopodobniej miała czekać na powrót wspomnień, ale całkowitej pewności nie miała. Taka już wada tej metody rozmowy.
Na końcu natomiast znajdowała się lilia. Bogini mówiła, że dobrze jej życzy. Podniosło to ją nieco na duchu.
- Rytuał został zakończony - poinformowała Anselma, gdy wyszeptała słowa dziękczynnej modlitwy. Szlachcic od razu zwrócił na nią całą swoją uwagę. - Bogini przekazała mi wiadomość. Musisz wiedzieć, że nie jest to nic pewnego, niektóre rośliny mają wiele znaczeń, a pewnych rzeczy nie można za ich pośrednictwem przekazać. Wierzę jednak, że poprawnie odczytałam jej słowa. Obiecano mi odrodzenie w rodzinie królewskiej, w zamian za to muszę dopełnić swoich przyrzeczeń, a moje przeznaczenie jest bliskie. Powinnam ufać przeczuciom, o zbliża się niebezpieczeństwo. Mam cierpliwie czekać, aż wspomnienia wrócą. Bogini dobrze mi życzy.
- To... to niewiarygodne - wyszeptał. - Sama myśl, że bogini do kogoś przemawia... Nawet mój brat nigdy o czymś takim nie wspominał.
- Pewnie dlatego, że tego rytuału używają tylko kapłanki. Pamiętaj, nikomu o nim nie wspominaj.
- Oczywiście. Ale chwila, jeśli bogini powiedziała, że dobrze ci życzy, to znaczy, że nie uznaje cię za heretyczkę, mimo iż mówisz, że ją widziałaś. Ją i Pana Śmierci. To oznacza, że naprawdę ich widziałaś.
- Tak... rzeczywiście wygląda na to, że wspomnienia były prawdziwe. - Westchnęła. - Po części miałam nadzieję, że wszystko okażę się jednak wytworem wyobraźni.
- Mówiłaś też o niebezpieczeństwie, prawda? - Dziewczyna pokiwała głową. - W takim razie muszę nalegać, byś pozwoliła mi częściej sobie towarzyszyć. Nie pozwolę, by coś ci się stało.
- Dawna ja, ta ze wspomnień, miała tyle wolności, tyle prywatności. Czasem łapię się na tym, że tęsknię do tamtego życia. Dobrze, będę przesyłać ci informacje, ilekroć będę chciała gdzieś wyjść. Ułatwi nam to wprowadzenie cię w szczegóły. A skoro już tu jesteśmy i mamy czas, chyba czas najwyższy, bym zaczęła dokładniej opisywać ci moje wspomnienia. Przejdźmy się po ogrodach.
- Prowadź, Wasza Wysokość - powiedział z lekkim ukłonem.





-----------------------------------------

------------------

-----------------------------------------






Huh, chwilę mnie nie było. Odkryłam, że naprawdę nie chce mi się przepisywać wszystkiego, co piszę w notatniku. No ale nic, jak trzeba to trzeba. Ale hej, za to rozdział ma 4 zamiast 3 tysięcy słów. Hura. Wyjątkowo dzisiaj publikuje w tym samym czasie na blogu i wattpadzie, bo, cóż, i tak dużo czasu od ostatniej aktualizacji minęło. 

A teraz się przyznam, że kompletnie nie miałam pomysłu na ten rozdział. Nie wiem kiedy napisało się tyle słów.

Symbolika kwiatów mnie wykańcza.

Do następnego~


~AT

sobota, 8 września 2018

Rozdział 1 "W zaciszu ogrodu usłyszysz historię..."

Księżniczka Penelopa została pokochana przez poddanych w dniu, gdy pierwszy raz ją ujrzeli. Była wówczas małym, uroczym szkrabem, który podbijał serca swym słodkim chichotem i intrygował umysły inteligentnym spojrzeniem. Była czwartym dzieckiem królewskiej pary i pierwszą od wielu pokoleń córką. To ostatnie sprawiło, że od swoich pierwszych chwil była czczona niczym prawdziwy skarb. Jej bracia, początkowo niechętni na wieść o kolejnej ciąży królowej, po kilku dniach byli nią kompletnie oczarowani i każdy z nich przysiągł, że zawsze będzie ją chronił, choćby nie wiem co.
Lata mijały i księżniczka rosła. Uwielbiała towarzystwo swoich braci, których traktowała niemal jak legendarnych bohaterów z opowieści, które często słyszała od swoich nianiek. Spędzała z nimi każdą wolną od swoich nauk chwilę. Każdy z nich był inny, wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. I to chyba właśnie kochała w nich najbardziej. Nie mogli jej się znudzić.
Najstarszy nosił imię Ernald. Wkraczał właśnie w dorosłość i przygotowywał się do jego zbliżającej się wielkimi krokami koronacji na następce tronu. W ciągu ostatnich lat coraz bardziej angażował się w politykę kraju. Miał silnie strategiczny umysł i niejednokrotnie imponował królewskim doradcom swoimi pomysłami. Często towarzyszył ojcu podczas narad i sądów, udowadniając, że w pełni zasługuje na swój tytuł. W wolnych chwilach wprowadzał Penelopę w tajniki jego ulubionej gry - szachów i choć mała nie miała szans go pokonać, był niezmiernie zadowolony z jej postępów. Jej umysł działał inaczej niż jego, zastawiała wiele trudnych do odczytania pułapek i często podejmowała ryzyko. Jej poczynania nie stanowiły jeszcze dla Ernalda prawdziwego wyzwania, jednak książę wiedział, że w ciągu kilku następnych lat mogło się to zmienić.
Norman był dwa lata młodszym od Ernalda drugim synem pary królewskiej. Zawsze preferował miecz od słowa, bo też właśnie w tej dziedzinie był bardziej utalentowany. Od najmłodszych lat trenował pod okiem kapitana gwardii, który ani myślał odpuszczać mu ze względu na jego status. Wręcz przeciwnie, naciskał na niego tym bardziej, zawsze powtarzając, że w przyszłości to on będzie prowadził armię do boju, kierując się strategią brata. Kiedyś Norman zazdrościł starszemu bratu pozycji dziedzica, jednak z wiekiem zaczynał doceniać swobodę, jaką przynosiło mu bycie zwykłym księciem. Często uczył siostrę walczyć. Jak dziwne by to nie było, w przeciwieństwie do jego braci, ona zawsze fascynowała się jego treningami. Oboje wiedzieli, że księżniczce nie wypada uczyć się takich rzeczy. Ją uczono tańca, śpiewu, manier, haftowania i miłości do ludu. Jednak ona nie chciała być bezbronna, wiecznie zdana na swoich strażników, a on za mocno się o nią troszczył, by ryzykować, że kiedyś coś jej się stanie, bo nie będzie zdolna się obronić. Treningi zostały więc ich małym sekretem.
Najmłodszego z trójki, Thomasa, dzielił od Normana jedynie rok. On zawsze lubił uczyć się nowych rzeczy, zwłaszcza tych dotyczących innych ludów. Przez lata coraz bardziej ciągnęło go również do podróżowania. Od najmłodszych lat powtarzał, że zostanie ambasadorem swojego brata i będzie go reprezentował w odległych krajach. Na początku wszyscy oczywiście śmiali się z jego dziecięcych marzeń i zapału, jednak z biegiem lat każdy mógł coraz łatwiej wyobrazić sobie młodego księcia w tej roli. Początkowo co prawda oczekiwano, że Thomas będzie kształcił się, by zostać kapłanem, a ostatecznie zajmie pozycję Najwyższego Kapłana, głównego doradcy króla w sprawach religijnych i duchownego przewodnika kraju. Jednak w dniu, kiedy książę miał zostać przekazany do świątyni, na jego balkonie znaleziono siedemnaście martwych ptaków. Uznano to za znak nieprzychylności Morta i postanowiono trzymać chłopca z dala od spraw religii. Thomas często zabierał Penelopę na długie spacery i przejażdżki konne, podczas których opowiadał jej o otaczającym ich świecie.
Księżniczka więc rosła, rozwijając się na wielu płaszczyznach. Dzięki wsparciu braci wyrastała na niezwykle wartościową osobę, która godnie reprezentowała swoją rodzinę. Penelopa cieszyła się przychylnością Bogini Vity, gdziekolwiek się nie pojawiła, życie wokół niej zdawało się rozkwitać. W związku z tym postanowiono, że zostanie kapłanką. To jest, dopóki podczas spaceru po królewskich ogrodach nie zaatakowały jej kruki. Trwale oszpeciły broniącą księżniczki służącą i kto wie, co spotkałoby dziewczynkę, gdyby zaalarmowani krzykami książęta nie przybyli jej z pomocą. Kruki były oczywiście świętym zwierzęciem Morta. Po tym incydencie było wiadomo, że nie tylko za Thomasem nie przepadał Bóg Śmierci.
Mort przez lata jeszcze wiele razy okazywał swoje nieprzyjazne nastawienie. Księżniczka przetrwała swoją młodość tylko dzięki opiece Vity, która na każdego polującego na nią kruka nasyłała orła. Co ciekawe, skupił się raczej na Penelopie, zostawiając resztę rodziny królewskiej w spokoju. A ona nie miała pojęcia, czym zasłużyła sobie na taką nieprzychylność ze strony Pana Śmierci. I nie miała się dowiedzieć jeszcze przez kilka kolejnych lat.
Dopiero gdy ośmiolatka stała się dwunastolatką, zaczęła odkrywać, że narodziny pierwszej od kilku pokoleń królewskiej córki nie były tak przypadkowe, jak wszystkim się wydawało. Na początku pojawiły się jedynie przebłyski. Echa przeszłości, jak nazywał je Thomas. Dwudziestoletni wówczas książę był jedynym, któremu Penelopa postanowiła zwierzyć się z dziwnej przypadłości. Mimo dobrych relacji z wszystkimi braćmi, to właśnie on był jej najbliższy. Zwłaszcza ostatnio, gdy Ernald i Norman coraz częściej opuszczali pałac, oddając się swoim obowiązkom. Gdy dziewczynka opisywała bratu swoje przebłyski, doszedł on do wniosku, że muszą być to wspomnienia z jej poprzedniego życia, jakkolwiek nieprawdopodobne by to nie było. A było wręcz niemożliwe. Nigdy nie zarejestrowano, by ktoś pamiętał swoje poprzednie wcielenia. Już nawet nie wspominając o tym, że we wspomnieniach Penelopa zdecydowanie żyła w niższej kaście. Nie zgadało się to z żadnym aspektem religii.
Przebłyski zaczęły się w snach. Jej umysł zawsze pokazywał jej dziwne rzeczy, więc na początku w ogóle nie zauważyła, że coś jest nie tak. Dopiero po jakimś czasie uderzyła ją realność tych małych fragmentów. Nie dość, że czuła, jakby to wszystko stało się naprawdę, to jeszcze przebłyski, w przeciwieństwie do jej normalnych snów, nie znikały nawet kilka dni po przebudzeniu. Wtedy już wiedziała, że coś jest nie w porządku, ale nie brała tego całkiem na poważnie. Z Thomasem porozmawiała dopiero, gdy zaczęła doświadczać przebłysków w środku dnia. Wszyscy zaczęli to zauważać. Gdy wykonywała jakąś czynność, jej oczy zdawały się odpływać. Przez chwilę była zupełnie nieświadoma otoczenia i jeśli dana czynność nie były wykonywana przez nią wystarczająco często, by robiła ją automatycznie, to w takim momencie nagle ją przerywała. To już zaczęło ją poważniej niepokoić.
Taki stan rzeczy utrzymywał się jeszcze przez mniej więcej rok. Potem zamiast prostych przebłysków pojawiały się całe wspomnienia. W międzyczasie Thomas również musiał oddać się swoim książęcym obowiązkom. Został odesłany, by wziąć udział w swojej pierwszej misji dyplomatycznej. Kraj, do którego się udał, był bardzo daleki i od kilku lat miał bardzo napięte stosunki z ojczyzną księcia. Teraz jednak pojawiła się okazja, by nieco ocieplić stosunki między oboma królestwami i uznano, że nie można jej zaprzepaścić. Zanim jednak wyruszył na swoją misję, Thomas postanowił zapewnić siostrze choć minimalne wsparcie.
Chłopak od dawna przyjaźnił się z trzy lata od niego młodszym szlachcicem Anselmem, którego starszy brat niedawno zajął pozycję Najwyższego Kapłana i jako dwudziestopięciolatek był najmłodszym kiedykolwiek zajmującym to stanowisko. Anselm jednak nie przypominał swojego brata. Niewiele interesowały go tajniki kapłaństwa, jego głowę zawsze wypełniały marzenia o niezwykłych przygodach i ratowaniu świata. Zawsze powtarzał, że będzie towarzyszył księciu we wszystkich jego podróżach, a Thomas był bardziej niż chętny, by te postanowienia stały się rzeczywistością. Gdy jednak książę musiał wyruszyć na swoją pierwszą wyprawę, przyjaciel nie mógł mu towarzyszyć. Chłopak miał osiemnaście lat, więc jeszcze rok dzielił go od wejścia w dorosłość, która była wymagana do uczestnictwa. Nie trzeba mówić, że nie był tym zachwycony. Thomas jednak widział w tym okazję, prawdziwy dar losu. I choć oczywiście wolałby mieć przy sobie przyjaciela, wiedział, że będzie on bardziej potrzebny gdzie indziej. I tak właśnie młoda księżniczka została powierzona w opiekę Anselmowi. Brat zapewnił ją, że chłopak jest całkowicie godny zaufania i bez lęku można mu o wszystkim powiedzieć.
Thomas nie był pewny swojego pomysłu. Wpadł na niego tuż przez wyjazdem i choć powiedział o nim obojgu zaangażowanym, to nie miał nawet szansy ich ze sobą zapoznać. Choć zawsze ciągnęło go do podróży, ten jeden raz wolał nigdzie nie wyjeżdżać. Powinien wspierać swoją siostrę, to jego obowiązek. W końcu obiecywał, że będzie ją chronić. Jednak jako książę, nawet jeśli tylko trzeci, musiał stawiać swój kraj ponad wszystko, nawet jeśli serce podpowiadało mu inaczej. W dzień wyjazdu pożegnał się z siostrą w zaciszu ogrodu. Ukląkł przed nią i ucałował jej czoło, mówiąc, że wróci najszybciej jak się da. Gdy żegnał się z przyjacielem, powiedział tyko: "Obiecałeś ją chronić. Pamiętaj o tym, bo jeśli coś się stanie, nie będę mógł wybaczyć żadnemu z nas.".
Penelopa wierzyła słowom brata. Jeśli mówił, że jego przyjaciel jest godny zaufania, to zdecydowanie taki był. Jednak mimo to długo wahała się, zanim w ogóle zgodziła się go spotkać. Nie była to wina chłopaka, nigdy nie słyszała o nim złego słowa. No, może że kiedyś wykradli z Thomasem ciastka z pałacowej kuchni, ale to było lata temu. Nie, nie miała, nie mogła mieć, nic przeciwko Anselmowi. Tym, co ją powstrzymywało był jego brat. Najwyższego Kapłana spotykała już kilkakrotnie i żadnego z tych spotkań nie wspominała przyjemnie. Nie mogła dokładnie powiedzieć dlaczego, ale jego obecność zawsze przynosiła jej niepokój. Na sam jego widok, cały jej umysł wykrzykiwał ostrzeżenie. Nie było w tym nic logicznego, jednak nauczyła się ufać swoim przeczuciom, które tak często ratowały ją od pułapek Morta.
Jednak właśnie wtedy zaczęły pojawiać się pełne wspomnienia i niedługo potem decyzja została wreszcie podjęta. Księżniczka napisała wiadomość z prośbą o spotkanie w ogrodach i wysłała ją przez swojego orła.
Ogrody Królewskie były miejscem pięknym i ogromnym. Pałac zatrudniał kilkudziesięciu ogrodników na raz, by utrzymać je w dobrym stanie. Były podzielone na kilka sekcji, z których każda miała osobną grupę zajmujących się nią ogrodników. Dwie sekcje z roślinami jadalnymi zaopatrywały pałacową kuchnię i okoliczne świątynie. W jednej części rosły piękne kwiaty, które przeznaczane były tylko i wyłącznie na ofiary dla bogów. Kolejne trzy zostały stworzone w celach relaksacyjnych. Znajdowały się w nich ozdobne kwiaty, fontanny i altanki, w których można było odpocząć od dworskiego życia i obowiązków. Jedna z nich była dostępna tylko dla rodziny królewskiej, do następnej wstęp miała wyłącznie szlachta, a ostatnią mógł odwiedzić każdy, zarówno książę, jak i żebrak. Była tam również sekcja, w której odbywały się przyjęcia. Gdy pogoda na to pozwalała, urządzane tam były uroczyste obiady, a raz w roku organizowano w tym miejscu ucztę dla okolicznych mieszkańców. Całą ostatnią sekcję zajmował olbrzymi żywopłotowy labirynt. Było w nim wiele oddalonych od siebie małych pomieszczeń, do których zawsze wędrowano w poszukiwaniu prywatności. To właśnie tę ostatnią sekcję Penelopa wybrała na spotkanie. Zależało jej na tym, by jej przypadłość pozostała sekretem, więc było to najlepsze możliwe rozwiązanie. W wiadomości dokładnie opisała drogę do upatrzonego wcześniej miejsca. Podczas gdy ona czekała na młodego szlachcica, towarzysząca jej służba stała w poszczególnych korytarzach prowadzących do lokalizacji księżniczki, ale poza zasięgiem słuchu, by upewnić się, że nikt nie podsłucha rozmowy.
Penelopa usłyszała zbliżającego się Anselma jeszcze zanim wyłonił się zza żywopłotu. Gdy jednak szlachcic wreszcie znalazł się w zasięgu jej wzroku, dobrą chwilę zajęło jej rozpoznanie go. Gdy wcześniej o nim myślała, między swoim pogarszającym się stanem, a dotyczącymi chłopaka wątpliwościami, gdzieś umknął jej fakt, że ostatni raz widziała go kilka lat wcześniej i to też tylko przez chwilę. Thomas zawsze starał się oddzielać czas spędzany z przyjacielem od chwil poświęconych siostrze. Uważał, że lepiej spotykać się z nimi osobno, gdyż wtedy mógł poświęcić danej osobie całą swoją uwagę.
Anselm zmienił się przez te kilka lat. Znacznie urósł, choć to akurat nie było niespodzianką, gdy wszyscy członkowie rodu Invel osiągali wysoki wzrost. Na jego sylwetce odbijały się lata rycerskiego treningu. Każdy jego ruch obrazował pewność i lekkość, tak charakterystyczne dla wszystkich wojowników. Związane z tyłu włosy niegdyś niemal rude z wiekiem przybrały ciemną barwę kasztanów. Księżniczka nie miała wiele okazji, by spotkać jego ojca, jednak mogła z łatwością zobaczyć jak bardzo podobne były ich twarze. Obaj mieli głowy w kształcie zwężającego się u dołu trójkąta. Szerokie brwi Anselma nie nadawały mu jeszcze tak groźnego wyrazu, jaki niemal nieustannie obecny był na obliczu głowy rodu Invel.
Chłopak najpierw uważnie zlustrował wzrokiem otoczenie, odruch, który zauważyła już wielokrotnie u swoich braci. Dopiero gdy upewnił się, że w pobliżu nie ma zagrożenia, skierował swój wzrok na księżniczkę.
- Wasza Wysokość - przywitał się z ukłonem. Podążył za jej gestem, gdy wskazała mu miejsce obok siebie na marmurowej ławie. Zgodnie z panującymi zasadami, nie usiadł zbyt blisko, by nie narażać jej przestrzeni osobistej, ani też zbyt daleko, by nie odniosła wrażenia, że nie chce jej towarzystwa. Przez chwilę milczeli, ona próbując znaleźć w sobie odwagę, by przedstawić mu problem, a on czekając aż zdradzi mu powód ich spotkania.
- Mój brat wiele mi o tobie opowiadał - zaczęła w końcu swoim cichym, melodyjnym głosem. - Mówił, że jesteś świetnym wojownikiem i że można obdarzyć cię zaufaniem.
- Jestem zaszczycony, że ma o mnie tak wysokie zdanie. Jednak nie dorównuję w walce księciu Normanowi.
- Wielokrotnie widziałam zdolności mojego brata, zaiste trudno się z nim mierzyć. Thomas jednak jest zdania, że za kilka lat Norman będzie mógł nazwać cię godnym przeciwnikiem. O ile oczywiście nie spoczniesz na laurach i przestaniesz trenować.
- 'Jeśli myślisz, że umiesz już wszystko, to przestałeś umieć cokolwiek', jak mawia Kapitan. Nie wątpię, że wiele razy spotkam lepszych ode mnie wojowników, którzy mi o tym przypomną, jeśli kiedyś uznam, że się mylił.
- Tak, jeśli plany mojego brata się ziszczą, będziesz miał przed sobą cały świat wybitnych rycerzy. Ale dość już o tym. Jak mówiłam, Thomas ci ufa. Ja za to ufam jego osądowi. Jednak to, czym chce się z tobą podzielić, jest sprawą najwyższej wagi. Jeśli ktokolwiek by się o tym dowiedział, byłabym zagrożona. Zrozumiesz więc pewnie, że chciałabym się upewnić.
Szlachcicowi nie było trzeba dwa razy powtarzać. Choć siedząca obok niego dziewczyna miała jedynie trzynaście lat, to była księżniczką. Gdy mówiła, że sprawa jest poważna, z pewnością nie żartowała. Nie dziwił się, że chce od niego potwierdzenia. W końcu Thomas przyjaźnił się z nim przez lata, nim w pełni zaczął mu ufać. Rodzinę królewską zawsze otaczali kłamcy i pochlebcy, którzy czekali na najmniejsze potknięcie. Ostrożność była wpajana im dosłownie od kołyski.
- Przysięgam na mój honor, twe słowa nie opuszczą tego miejsca, chyba że sama tak postanowisz, Wasza Wysokość. Możesz być tego pewna.
- Dobrze więc - szepnęła bardziej do siebie niż do niego, gdy dokładnie przyjrzała się jego twarzy, by upewnić się o szczerości obietnicy. - Od czasu, gdy omawiałam to z moim bratem, wiele się zmieniło. W niektórych sprawach się upewniłam, w innych za to stałam się jeszcze bardziej zagubiona. Ale powinnam zacząć od początku. Oboje doskonale znamy zasady reinkarnacji, prawda?
- Po śmierci nasze dusze przechodzą do innego ciała. Od naszego życia zależy, jako kto się odrodzimy. Złe uczynki zdegradują nas do niższej kasty. Dobre zapewnią nam życie podobne do poprzedniego. Za zło będziemy płacić do końca wszechświata, bowiem gdy raz spadniemy do niższej kasty, już nigdy nie będzie nam dane wrócić. Nie można odrodzić się w wyższej kaście. Nie można zapamiętać nic z poprzednich wcieleń. W każdym ciele jesteśmy kimś innym mimo tej samej duszy - wyrecytował. Jako brat Najwyższego Kapłana nie mógł tego nie wiedzieć.
- Dokładnie. Teraz wyobraź sobie, że wszystkie te zasady zostały złamane.
- To niemożliwe - powiedział szybko, z pełnym przekonaniem. Po chwili dopiero zorientował się, że przerwał księżniczce. Otworzył usta, by przeprosić za swój nietakt, jednak zanim zdążył coś powiedzieć, powstrzymała go jej uniesiona dłoń.
- Nie przejmuj się, spodziewałam się takiej reakcji - zaśmiała się. Uśmiech jednak powoli znikał, w miarę jak kontynuowała. - Mówią, że wyjątek potwierdza regułę. Wiele bym dała, by tym razem było inaczej. Jednak i tym razem powiedzenie okazało się prawdą. Rok temu przekonałam się na własnej skórze, że można zarówno odrodzić się w wyższej kaście, jak i pamiętać poprzednie życie. Zaczęło się od przebłysków. Ech przeszłości. W snach, potem również na jawie. Z Thomasem długo próbowaliśmy rozszyfrować czym są i co znaczą. Widziałam życie zwykłej wiejskiej dziewczyny. Jej codzienne obowiązki, rodzinne życie... Czułam, jakbym naprawdę tam była. Jakbym naprawdę nią była. Byłam przekonana, że wariuję. Na bogów, wciąż nie jestem pewna, czy tak nie jest. Rzecz w tym - kontynuowała po chwili - że krótkie, wyrwane z kontekstu i nic nieznaczące przebłyski, zmieniły się w pełne wspomnienia. Coraz lepiej poznaję jej życie, moje życie. Ale to wcale nie jest najgorsze.
- Co więc jest najgorsze? - Przejęty niewiarygodnymi słowami, zapomniał użyć jej tytułu.
Wahała się. Jej oblicze wyraźnie to pokazywało. Całe jej ciało się spięło, odwróciła głowę. Przygryzła wargę i wbiła wzrok w swoje splecione na kolanach ręce. Tego jednego nie mówiła nikomu. Thomas nie zdążył się dowiedzieć przed wyjazdem, a nie miała odwagi napisać o tym w liście. O ile cała reszta jej historii była choć niespotykana, to niegroźna, ten jeden fragment mógł kosztować ją nawet życie. Nawet jeśli była królewską córką. Najwyższy Kapłan mógł wysunąć za to oskarżenia. Według prawa nawet powinien. A ona miała powiedzieć to jego bratu?
- Wasza Wysokość? - z labiryntu rozległ się głos jej służki, przerażając księżniczkę. Jak długo tam była? Ile słyszała? Starała się mówić cicho, ale może nie wystarczająco cicho. - Proszę mi wybaczyć, ale Jego Królewska Mość, ojciec Waszej Wysokości, chce, by Wasza Wysokość dołączyła do niego na kolacji. Przyszła wiadomość od Jego Wysokości, Księcia Ernalda. Odniósł wielki sukces na zachodzie. Z tej okazji wieczorem odbędą się tańce.
- Dobrze Saro, wkrótce pójdę się przygotować - odezwała się spokojnym, lecz stanowczym głosem, którego zawsze używała poza prywatnymi rozmowami. - Teraz jednak muszę dokończyć jeszcze rozmowę.
- Oczywiście, Pani. Czy mam przygotować kąpiel?
- Tak, już kończymy.
Oboje wsłuchiwali się w oddalające się kroki Sary. Gdy nie dało się już ich usłyszeć, nieco pewniejsza Penelopa ponownie zwróciła twarz w kierunku Anselma.
- Cóż, jak widać nie ma czasu na wątpliwości. Mam nadzieję, że spotkamy się niebawem, by głębiej to wszystko przedyskutować, jednak obawiam się, że teraz nie mam czasu na nic więcej, jak tylko pobieżne dokończenie mojej opowieści.
- Jeśli masz obawy, nie musisz nic mówić, Pani. - Ciekawość ciekawością, nie mógł jednak znieść wywoływania u księżniczki dyskomfortu.
- Nie, potrzebuję to wreszcie powiedzieć. - Odetchnęła głęboko. W jej myślach znowu pojawiło się kłopotliwe wspomnienie. - Wszystko, co widziałam, pojawiało się po kolei. Poznawałam tamto życie od początku do końca, choć do tego końca jeszcze nie doszłam. Jedno wspomnienie jednak pojawia się wciąż i wciąż. Jest niczym jedno z ech, urywane i ulotne. Myślę, że w całości ujrzę je dopiero, gdy dotrę do tego momentu. Ciągle pojawia się w nim świątynia. Czasem mogę zobaczyć swoich rodziców, dużo młodszych niż teraz. Widzę - jej głos zadrżał, a oczy zalśniły łzami - krew. Wszędzie jest tak dużo krwi. Dookoła czuję zło, czuję śmierć. - Po policzku spłynęła pojedyncza łza. - I wtedy pojawia się ona. Najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałam. Otacza ją taki spokój, wydaje się promienieć. Bogini Vita.
Księżniczka zamilkła, a Anselm gwałtownie wciągnął powietrze. Powiedzieć, że widziało się jedno z bogów to podpisać na siebie wyrok śmierci. Bogowie mogli pokazać się jedynie Najwyższemu Kapłanowi, a i tak wielu z nich nie doświadczyło tego zaszczytu. To dlatego ta pozycja cieszyła się takim szacunkiem. Ktokolwiek twierdził, że zobaczył, czy nawet usłyszał któreś z bogów, był heretykiem. Jako dziecko chłopak nie widział w tym logiki, w końcu bogowie mogli zrobić cokolwiek chcieli. Później jednak nauczono go, że Najwyższy Kapłan poświęca życie w całości bogom. A tylko przez to można stać się godnym ich uwagi. Oczywiście istnieli ludzie, którzy cieszyli się specjalnymi względami Pani Życia i Pana Śmierci. Jednak nawet oni otrzymywali jedynie znaki. Pomyśleć, że komuś zwykłemu, nawet księżniczce, ukazała się bogini... To było po prostu niemożliwe. Sprzeczne ze wszystkim, czego go uczono.
Tylko że... cała jej historia była sprzeczna z jego naukami. W głowie szlachcica zabrzmiały słowa Thomasa. Już wcześniej wybrał, gdzie leży jego lojalność. Najwyższy Kapłan, jego brat, czy księżniczka? Wybór był prostszy niż powinien.
- Jestem do twoich usług, Wasza Wysokość - oznajmił, klękając przed młodą księżniczką na jednym kolanie. Jej twarz nieznacznie rozjaśnił promyk nadziei.





-----------------------------------------

------------------

-----------------------------------------

Myślałam, że to brak czasu będzie mnie wykańczał. Myliłam się. Blogger to dla mnie zupełnie nieznane wody. Wiedziałam, że trudno mi będzie się przestawić, ale to co tu się dzieje doprowadza mnie do szewskiej pasji. Kompletnie nie znam się na html, a musiałam cały post w tym edytować żeby normalnie wyglądał. Grrr. 
Miałam teraz kończyć kolejny rozdział. Dzięki tej szamotaninie nie miałam na to okazji. Na razie powinnam nadążyć z pisaniem Odrodzenia, ale jeśli się zdarzy, że zawali mnie szkoła lub inne sprawy, to czasem będę wstawiać inne rzeczy. Czy to Mrocznego Strażnika, wiersze, czy jakieś krótkie opowiadania lub nawet ciekawostki o światach, o których piszę. Jest też opcja, że gdyby ktoś był ciekawy czegoś konkretnego, a ja nie miałabym zamiaru umieszczać tego w fabule, mogę napisać na dany temat dodatek.
Komentarze to pokarm dla weny. Nie dajcie jej umrzeć z głodu. Wskrzeszałam ją ponad pół roku.

Do następnego ^^

-AT



niedziela, 2 września 2018

"Odrodzenie" - Prolog

Właśnie wypadało wielkie święto. Największe ze wszystkich, albowiem na cześć dwójki najważniejszych bóstw. Pani Życia i Pan Śmierci, Vita i Mort. Ich świątynia tkwiła dokładnie w centrum kraju. Był to olbrzymi budynek , który został zaprojektowany przez trzech największych architektów tej krainy. Dzielił się na dwie części, oficjalnie nazywane południową i północną, ale mieszkańcy zawsze nazywali je częściami życia i śmierci. Obie były niesamowicie piękne i unikalne, jednak o część południową, część poświęconą Pani Życia, dbano zdecydowanie bardziej. Było tak ponieważ Vita reprezentowała wszystko, co dobre, a Mort - całe zło.
Młoda, zaledwie czternastoletnia dziewczyna z gminu przyszła do świątyni późnym wieczorem, niemal nocą. Wszystkie oficjalne uroczystości już kilka godzin wcześniej przeniesiono do pałacu, więc budynek świecił pustkami. Dziewczyna chciała przyjść wcześniej, w końcu była to jedna z nielicznych okazji by zobaczyć parę królewską. Jeszcze nigdy ich nie widziała, bo od niedawna władający król tuż po wstąpieniu na tron stwierdził, że koniecznie musi objechać całą należącą do niego krainę. Z tego, co słyszała, wciąż został mu pokaźny kawałek ziemi, ale nie śmiał urazić bogów swoją nieobecnością podczas ich święta. Wiedząc, że władca wyrusza dalej, gdy tylko obchody się skończą, błagała matkę, by mogła wykonać swoje obowiązki później. Jednak nie dość, że pochodziła z drugiej najbiedniejszej warstwy społecznej, to jeszcze była najmłodszym dzieckiem. Wskazane było oczywiście, by pomodliła się do bogów, jednak nie miała obowiązku przebywać tego dnia w świątyni. A skoro jej rodzice szli na skromną ucztę z okazji święta, to ona musiała zająć się wszystkim w domu. Łącznie z przygotowaniem rodziców i tradycyjnego dar dla gospodarzy uczty. Robiła to już czwarty rok z rzędu, a jednak wciąż miała nadzieję, że tym razem uda jej się wymknąć do świątyni choć na chwilę. Nie udało się. Jednak jako osoba mocno wierząca, po prostu potrzebowała poświęcić swój wieczorny wolny czas bogini. Oczywiście bogu też, ale tylko tyle, by go nie urazić. O co w końcu miałaby go prosić, o śmierć rodziny? Tak więc trafiła do świątyni tego późnego wieczora, nie mając pojęcia, że zmieni to wszystko.
Weszła jak zawsze, bocznym wejściem, z którego można było łatwo przejść do obu części budynku. W rękach trzymała dwa starannie uplecione wianki. Tradycją było palenie ich na specjalnych ołtarzach. Była to swoista ofiara dla bogów. Najpierw skierowała się ku części północnej, wiedząc, że bogowie traktowali spóźnienie jako obrazę, lecz nieobecność jako przypadek, więc lepiej było w ogóle nie przychodzić, niż zjawiać się po północy. No i, oczywiście, było dużo łatwiej urazić Morta, a tego bali się wszyscy.
Ciszę, która ją otaczała, przerwał krzyk, urywający się chwilę potem i następujący później dźwięk upadającego ciała. Ciekawość przezwyciężyła rozsądek i dziewczyna pobiegła w stronę, z której słyszała krzyk. Prosto do ołtarza Pana Śmierci. Przystanęła w wejściu, gdzie cienie całkowicie osłaniały jej drobną sylwetkę. Nie dlatego, że stwierdziła, że tak będzie bezpieczniej, ale przez widok jaki zastała w pomieszczeniu.
Przed czarnym ołtarzem klęczał trzydziesto lub czterdziestoparoletni mężczyzna. Miał pochyloną głowę, ale widziała jego poruszające się usta. Prawdopodobnie wypowiadał słowa jakiejś modlitwy. W jego ręce spoczywał rytualny sztylet, a tuż przed nim jego ofiara. Była nią dziewczyna niewiele starsza od niej, którą rozpoznała jako jedną z młodszych kapłanek. Miała poderżnięte gardło.
Gdy usta mężczyzny przestały się poruszać, jej ciało zmieniło się w proch, który uformował się w dziwną sylwetkę. Nie była pewna, nie mogła być, ale czuła, że patrzy właśnie na Morta, potężnego Pana Śmierci, patrona wszelkiego zła. Postać przemówiła zimnym, znudzonym głosem:
- Dlaczego mnie wzywasz, śmiertelniku?
- Panie, zwracam się do ciebie jako twój uniżony sługa - odezwał się mężczyzna łamiącym się głosem. - Proszę o możliwość odrodzenia się w wyższej kaście.
Dziewczyna wstrzymała oddech. Odradzanie było rzeczą powszechną, każdy to wiedział. Po śmierci dusza oczyszczała się ze wszystkich wspomnień i wstępowała w nowe ciało. Jeśli czyniło się zło, odradzało się w niższej kaście, lub więcej, jako zwierzę. Jeśli było się dobrym, odradzało się w swojej kaście. Wyższe klas społeczne były jednak niedostępne. Wieki temu, gdy bogowie stworzyli pierwszych ludzi, wyznaczyli im kasty. Był to wybór bogów, który każdy musiał szanować.
- Panie, daj mi władzę - kontynuował - a dam ci wszystko, czego sobie zażyczysz.
- Czy wiesz, śmiertelniku, że tylko jedno może mnie zadowolić?
Wiedział, na pewno wiedział. Wszyscy to wiedzieli. Nie bez powodu Mort był Panem Śmierci. Jeśli ktoś poświęcił mu czyjeś życie, dusza poświęconego nigdy się nie odradzała. Bóg ją zabierał. I nikt nie śmiał chociażby myśleć o tym, co mógł z nimi robić.
- Tak Panie, powiedz tylko liczbę, a po odrodzeniu poświecę ci tyle dusz.
- Chcę siedemnastu - Mort przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się, czy wybrał odpowiednią liczbę - tysięcy. Dostarczysz mi siedemnaście tysięcy dusz.
Mężczyzna zadrżał, podobnie jak chowająca się w wejściu dziewczyna. Siedemnastka była świętą liczbą Pana Śmierci. Dawała mu siłę. A zawsze szeptano, że Mort jest zachłanny.
- Dostarczę, gdy tylko zdobędę władzę - słowa mężczyzny były niewiele głośniejsze od szeptu.
- A więc dobrze. Jeśli mnie zawiedziesz, twoja dusza będzie cierpieć przez wieki.
- Nie zawiodę.
Postać z prochu przywołała do siebie rytualny sztylet z ręki mężczyzny, po czym zbliżyła się i wbiła mu go w serce.
- Niech więc tak będzie.
To ciało również zmieniło się w proch. Sztylet wbił się w posadzkę, a po postaci boga nie zostało śladu.
To jakby wybudziło dziewczynę z transu. Miała tylko czternaście lat, lecz wiedziała, co to znaczy. Jeśli ten człowiek zyska władzę, a nie było wątpliwości, że tak się stanie, co najmniej siedemnaście tysięcy ludzi straci życie. Nie, więcej niż życie, dusze. A w takiej ilości, w tysiącu świętych liczb... Mort zyska niewyobrażalną siłę, a Vita zostanie pokonana. I kiedy wreszcie to się stanie, nastaną prawdziwe rządy śmierci, a tego świat nie przetrwa. Puściła się biegiem do ołtarza ukochanej bogini.
Położyła oba wianki na białym ołtarzu i wzięła jedną z pochodni, by je podpalić. Po chwili zastanowienia chwyciła leżący przy ołtarzu rytualny sztylet, tak podobny do tego wbitego w podłogę drugiej części świątyni, przejechała ostrzem po dłoni i spuściła w płomienie kilka kropel krwi. Padła na kolana.
- Największa bogini, święta Pani Życia, od której pochodzi wszystko, co dobre. Wysłuchaj proszę mojej rozpaczliwej prośby, przyjdź do mnie i obdarz mnie swą radą. Najpotężniejsza Vito, przyjmij moją ofiarę, kwiaty z mojego domu, z mojej wioski i z drogi, którą przeszłam. Przyjmij moją krew, dobrowolnie ofiarowaną, młodą i czystą. Bogini, usłysz moje błaganie.
Była to krótka modlitwa, w zasadzie kilka różnych modlitw ze sobą pomieszanych. Część o kwiatach była tradycyjna dla tego święta. O krwi zawsze mówiły młode kapłanki. Kilka słów było zwyczajnymi słowami prośby, tak często wypowiadanymi do bogini. Inne były czystą improwizacją. Jednak nie było czasu na kwieciste przemowy. Może Morta dało się jeszcze powstrzymać.
- Wstań, dziecko - usłyszała za sobą łagodny głos. Wykonała polecenie i odwróciła się. Stała przed nią piękna kobieta, nie, bogini, o złotych włosach sięgających podłoża i o skórze promieniującej światłem.
- Bogini Vita - wyszeptała w szoku. Nie myślała, że jej prośby coś dadzą, nie naprawdę.
- Jesteś taka młoda - westchnęła - a już doświadczyłaś tak strasznej zbrodni. Widzę ją w twoim sercu. Powiedz mi, dlaczego chcesz powstrzymać mojego męża?
Niemal zapomniała już, że Mort i Vita to nie tylko odwieczni wrogowie, którzy walczą o pieczę nad światem, ale też małżeństwo. Słyszała kiedyś tą historię. Piękna bogini pokonała swojego wroga, ale jej natura nie pozwoliła go zabić. Upewniła się więc, że został dostatecznie osłabiony, by nie móc jej zagrozić i zrobiła to, co musiała. Dla dobra świata połączyła się z nim przez małżeństwo, by zachować równowagę pomiędzy dobrem i złem, życiem i śmiercią.
- Pani, jeśli dopną swego... Dla świata byłoby lepiej przestać istnieć niż tego doczekać.
- Obawiasz się więc o swoje życie?
Może to dziwne, ale o tym jednym nie pomyślała jeszcze ani razu. Myśl, że dusze jej rodziny zostaną zabrane przez Pana Śmierci, że stanie się to z duszami pary królewskiej, że bogini Vita, którą czciła i kochała całym sercem przegra i zginie, bo zły bóg się nie zawaha... To wszystko wystarczało, jej życie i jej dusza były przy tym takie nieistotne.
- Ach, widzę - powiedziała bogini, zanim zdążyła się odezwać. - Można go powstrzymać. Ty możesz to zrobić.
- Jak? Pani, jak mam to zrobić? Jestem nikim. Nie mam żadnej władzy, żadnej mocy.
- Będziesz mieć. Sprawię, że ty również odrodzisz się w wyższej kaście. Jednak wciąż będziesz musiała wiele przejść, by udało ci się wygrać. On będzie miał więcej władzy i większe wpływy, choć pozornie będziesz ważniejsza. Będziesz potrzebowała sojuszników, to na pewno. Jesteś gotowa zawalczyć?
- Zrobię, co każesz, Pani, jednak nie wiem, czy jestem odpowiednia.
- Nie będzie odpowiedniejszej - zapewniła bogini. - Jednak musisz teraz oddać swoje życie. Nie mam takiej mocy jak Mort, który właśnie otrzymał ofiarę, więc zajmie mi to więcej czasu. Obawiam się, że całe dwanaście lat.
No tak. Dwunastka. Święta liczba Vity. Musiała przyznać, że cieszyła się, że tym razem nie było mowy o żadnych tysiącach.
- Trudno jest sprzeciwiać się czemuś, co było ustalone przed wiekami, mam nadzieję, że to rozumiesz. W tym czasie twoja dusza będzie zawieszona w nicości, muszę cię uprzedzić, że nie będzie to nic przyjemnego. Przez kilkanaście lat będziesz żyła zwykłym życiem, lecz później przywrócę ci wspomnienia. Wtedy będziesz musiała zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem, który mając dwanaście lat więcej, stanie się już znaczącą personą. Jesteś pewna, że tego chcesz?
Pewna? Tego nie mogła o sobie powiedzieć. Wciąż była oszołomiona ostatnimi wydarzeniami. Nie do końca to wszystko do niej docierało. Jednak wiedziała jaki ma wybór. Poświęcić swoje dotychczasowe życie, przetrwać dwanaście lat w tajemniczej nicości, zacząć wszystko od nowa i zrobić wszystko, żeby przeszkodzić tamtemu mężczyźnie i Panu Śmierci. Albo żyć dalej, jakby nic się nie stało i skazać świat na zniszczenie. Czy naprawdę można było to nazwać wyborem?
- Tak, chcę.
I podobnie jak Mort, Vita przywołała rytualny sztylet i wbiła jej w serce. Ból czuła tylko przez chwilę. Bogini ją znieczuliła. Tuż przed śmiercią zastanawiała się, czy jej ciało również się rozpadnie i co pomyślą rodzice. Potem... Potem trafiła do nicości.





-----------------------------------------

------------------

-----------------------------------------

Na Odrodzenie pomysł pojawił się już wieki temu. Sam prolog ^ napisałam już dobre kilka miesięcy temu. Jeszcze w podstawówce mieliśmy lekcję o ludziach wierzących w reinkarnację (w sensie na historii). Nie wiem, czy dobrze zapamiętałam, bo potem nie mogłam nic znaleźć, ale wydawało mi się, że działało to na zasadzie dobrze żyjesz - odradzasz się w swojej grupie społecznej (kaście), źle żyjesz - jesteś robakiem. I że nie można odrodzić się w wyższej kaście. Stąd pomysł na Odrodzenie.

Prolog ma ok 1,5 tyś słów. Mam nadzieję że rozdziały uda mi się utrzymać dwa razy dłuższe.
Mam napisane śmiesznie mało, ale myślę, że blog zmotywuje mnie do pisania.

Postaram się wstawiać rozdziały raz na tydzień. Wyjątkiem będą tygodnie publikacji Mrocznego Strażnika, ale na tę chwilę wolę się z tym wstrzymać.

Publikuję tu i publikuję na wattpadzie, z tym, że tam kilka dni później.

Skoro jesteśmy przy prologu, w ramach bonusu wstawiam okładkę z wattpada;


Do następnego ^^

-AT



czwartek, 16 sierpnia 2018

Słowo wstępu

Hej,
Przeniosłam się tutaj z oneta kiedy mój stary blog został zlikwidowany. Długo się wahałam, pytałam się czy naprawdę warto znowu to zaczynać. Jednak, jak głupio by to nie zabrzmiało, miałam dziś sen, przez który postanowiłam jednak tego nowego bloga założyć. Nazwa została taka sama jak kiedyś, przyznam, że mam do niej sentyment. 
Dobra, skoro powitanie już za nami, przejdę do tego, co tu w ogóle będzie. Na początku dziać się będzie raczej niewiele. Muszę przyzwyczaić się do bloggera, pobawić się z wyglądem strony i zdecydować, czy opublikuję kilka starych prac, czy skupię się na nowych. Nie zajmie mi to więcej niż tydzień, może dwa. Nie mam pojęcia, jak będzie mi wychodzić pisanie od września. W tym roku zaczynam liceum i czekają mnie dojazdy. Choć z drugiej strony, zawsze lepiej mi się pracowało, gdy miałam więcej na głowie. 
Wracając do tematu, będzie to blog pisarski. Czy jakkolwiek się to nazywa. Pisanie pochłania mój wolny czas od jakichś czterech lat. Skupiam się raczej na dłuższych pracach, napisałam już jedną książkę i obecnie myślę nad jej wydaniem, ale zdarza mi się też napisać coś krótkiego. Na blogu będę publikować wszystko. Obecnie piszę kilka prac naraz i tak też pewnie zacznę to publikować. Jeśli jednak uda mi się utrzymać regularne wpisy, to pewnie od jakiegoś momentu zacznę skupiać się na jednej pracy. 
Naprawdę dziwnie mi jest zaczynać wszystko od nowa po spędzeniu 2,5 roku ze starym blogiem. Nigdy nie zyskałam zbytniej popularności. Zupełnie nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Mam nadzieję, że teraz gdy już piszę trochę lepiej, uda mi się osiągnąć nieco więcej.
Skupiam się na fantasy, w tym gatunku czuję się najpewniej. Choć zdarza mi się próbować nowych rzeczy, tło ciągle utrzymuje się w tematyce fantasy. Czasem piszę jakieś krótkie fanfiction, równie często zdarza mi się napisać wiersz. 
Krótko o tym, co piszę obecnie;
1. Moim chyba największym projektem jest "Kresto Medruno". To pierwsza książka jaką kiedykolwiek zaczęłam pisać. Teraz planuję zrobić do niej drugie podejście i chyba zgromadziłam już wystarczająco materiału by ją zacząć. W skrócie: po inwazji na Ziemię mrocznych istot dawniej zamkniętych w magicznej księdze, odpowiedzialne za to rodzeństwo wyrusza do wnętrza Kresto Medruno - Księgi Czarów. W towarzystwie nowych sojuszników rozpoczynają podróż po nowym świecie w poszukiwaniu sposobu na pokonanie istot.
2. "Odrodzenie" jest podejściem z nieco innej strony. Zazwyczaj zamieszczam w pracach sceny walki, "Odrodzenie" jest jednak w innym klimacie. Tutaj nie ma miejsca na otwartą walkę, jest za to dużo działań z ukrycia, intryg i rób popsucia planów drugie strony. W skrócie: w czasie święta dwójki największych bogów, młoda dziewczyna przypadkiem staje się świadkiem zbrodni. W zamian za władzę i odrodzenie się w wyższej kaście pewien mężczyzna oferuje Panu Śmierci siedemnaście tysięcy dusz. Pani Życia daje dziewczynie szansę, umożliwia jej odrodzenie w wyższej kaście, by spróbowała go powstrzymać. 
3. "Mroczny Strażnik" został zainspirowany snem. Nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie, ale tę książkę planuje w nieco mroczniejszym klimacie. Nie mam pojęcia jak opowiedzieć o tym w skrócie, więc wstawię pełny opis. 'Diartem to świat, którym rządzą dwie przeciwstawne siły - światło i mrok. Wieki temu ludzie nabrali przekonania, że światło jest wszystkim, co dobre, mrok zaś utożsamiano z jakąś nieuleczalną chorobą. Każdy mieszkaniec tego świata w dzieciństwie odbywał pięcioletni trening szermierczy. Najlepsi szermierze odstępowali zaś zaszczytu uczenia się w Akademii - specjalnej szkole dla strażników. Strażnicy byli najbardziej szanowanymi obywatelami. Byli to najlepsi z najlepszych, którzy w walce posługiwali się nie tylko mieczem, ale i specjalnymi sztukami światła. Stali na straży porządku w całym Diartem. Do ich głównych zadań należało tropienie i likwidowanie ludzi posługujących się mrokiem.
Każdy człowiek ma predyspozycje do któregoś rodzaju sztuk. Utarło się, że utalentowani w sztukach mroku są źli. Czy to złodzieje, czy zabójcy, wszystkich miał charakteryzować mrok. Jednak czy naprawdę jakaś zdolność może definiować, czy ktoś jest dobry albo zły?
Mroczni ludzie, którym udało się uciec stworzyli Podziemie - kilka ukrytych dolin, jedyne miejsce chroniące przed strażnikami. Nie wszyscy mroczni byli źli, choć i takich było niemało. Nie wszyscy potrafili dobrze posługiwać się sztukami i szermierką. Większość była zdana na łaskę tych potężnych, tych złych, którzy terroryzowali tych słabszych. I ile Podziemie chroniło ich przed strażnikami, to przed tymi prawdziwie złymi nie chronił ich nikt. Przynajmniej do czasu, gdy pojawił się on - Mroczny Strażnik.'
Mam jeszcze kilka mniejszych lub większych projektów, jednak na razie najważniejsze są te trzy. Po usunięciu poprzedniego bloga straciłam motywację do pisania, mam więc nadzieję, że nowy blog ją przywróci. 
Tak więc przez tydzień - dwa przyzwyczajam się do bloggera, potem już normalnie wstawiam. Pierwsze, czego można się spodziewać to "Odrodzenie", bo też właśnie tego mam najwięcej napisane.
Do następnego,
AT