Właśnie wypadało wielkie święto. Największe ze wszystkich, albowiem na cześć dwójki najważniejszych bóstw. Pani Życia i Pan Śmierci, Vita i Mort. Ich świątynia tkwiła dokładnie w centrum kraju. Był to olbrzymi budynek , który został zaprojektowany przez trzech największych architektów tej krainy. Dzielił się na dwie części, oficjalnie nazywane południową i północną, ale mieszkańcy zawsze nazywali je częściami życia i śmierci. Obie były niesamowicie piękne i unikalne, jednak o część południową, część poświęconą Pani Życia, dbano zdecydowanie bardziej. Było tak ponieważ Vita reprezentowała wszystko, co dobre, a Mort - całe zło.
Młoda, zaledwie czternastoletnia dziewczyna z gminu przyszła do świątyni późnym wieczorem, niemal nocą. Wszystkie oficjalne uroczystości już kilka godzin wcześniej przeniesiono do pałacu, więc budynek świecił pustkami. Dziewczyna chciała przyjść wcześniej, w końcu była to jedna z nielicznych okazji by zobaczyć parę królewską. Jeszcze nigdy ich nie widziała, bo od niedawna władający król tuż po wstąpieniu na tron stwierdził, że koniecznie musi objechać całą należącą do niego krainę. Z tego, co słyszała, wciąż został mu pokaźny kawałek ziemi, ale nie śmiał urazić bogów swoją nieobecnością podczas ich święta. Wiedząc, że władca wyrusza dalej, gdy tylko obchody się skończą, błagała matkę, by mogła wykonać swoje obowiązki później. Jednak nie dość, że pochodziła z drugiej najbiedniejszej warstwy społecznej, to jeszcze była najmłodszym dzieckiem. Wskazane było oczywiście, by pomodliła się do bogów, jednak nie miała obowiązku przebywać tego dnia w świątyni. A skoro jej rodzice szli na skromną ucztę z okazji święta, to ona musiała zająć się wszystkim w domu. Łącznie z przygotowaniem rodziców i tradycyjnego dar dla gospodarzy uczty. Robiła to już czwarty rok z rzędu, a jednak wciąż miała nadzieję, że tym razem uda jej się wymknąć do świątyni choć na chwilę. Nie udało się. Jednak jako osoba mocno wierząca, po prostu potrzebowała poświęcić swój wieczorny wolny czas bogini. Oczywiście bogu też, ale tylko tyle, by go nie urazić. O co w końcu miałaby go prosić, o śmierć rodziny? Tak więc trafiła do świątyni tego późnego wieczora, nie mając pojęcia, że zmieni to wszystko.
Weszła jak zawsze, bocznym wejściem, z którego można było łatwo przejść do obu części budynku. W rękach trzymała dwa starannie uplecione wianki. Tradycją było palenie ich na specjalnych ołtarzach. Była to swoista ofiara dla bogów. Najpierw skierowała się ku części północnej, wiedząc, że bogowie traktowali spóźnienie jako obrazę, lecz nieobecność jako przypadek, więc lepiej było w ogóle nie przychodzić, niż zjawiać się po północy. No i, oczywiście, było dużo łatwiej urazić Morta, a tego bali się wszyscy.
Ciszę, która ją otaczała, przerwał krzyk, urywający się chwilę potem i następujący później dźwięk upadającego ciała. Ciekawość przezwyciężyła rozsądek i dziewczyna pobiegła w stronę, z której słyszała krzyk. Prosto do ołtarza Pana Śmierci. Przystanęła w wejściu, gdzie cienie całkowicie osłaniały jej drobną sylwetkę. Nie dlatego, że stwierdziła, że tak będzie bezpieczniej, ale przez widok jaki zastała w pomieszczeniu.
Przed czarnym ołtarzem klęczał trzydziesto lub czterdziestoparoletni mężczyzna. Miał pochyloną głowę, ale widziała jego poruszające się usta. Prawdopodobnie wypowiadał słowa jakiejś modlitwy. W jego ręce spoczywał rytualny sztylet, a tuż przed nim jego ofiara. Była nią dziewczyna niewiele starsza od niej, którą rozpoznała jako jedną z młodszych kapłanek. Miała poderżnięte gardło.
Gdy usta mężczyzny przestały się poruszać, jej ciało zmieniło się w proch, który uformował się w dziwną sylwetkę. Nie była pewna, nie mogła być, ale czuła, że patrzy właśnie na Morta, potężnego Pana Śmierci, patrona wszelkiego zła. Postać przemówiła zimnym, znudzonym głosem:
- Dlaczego mnie wzywasz, śmiertelniku?
- Panie, zwracam się do ciebie jako twój uniżony sługa - odezwał się mężczyzna łamiącym się głosem. - Proszę o możliwość odrodzenia się w wyższej kaście.
Dziewczyna wstrzymała oddech. Odradzanie było rzeczą powszechną, każdy to wiedział. Po śmierci dusza oczyszczała się ze wszystkich wspomnień i wstępowała w nowe ciało. Jeśli czyniło się zło, odradzało się w niższej kaście, lub więcej, jako zwierzę. Jeśli było się dobrym, odradzało się w swojej kaście. Wyższe klas społeczne były jednak niedostępne. Wieki temu, gdy bogowie stworzyli pierwszych ludzi, wyznaczyli im kasty. Był to wybór bogów, który każdy musiał szanować.
- Panie, daj mi władzę - kontynuował - a dam ci wszystko, czego sobie zażyczysz.
- Czy wiesz, śmiertelniku, że tylko jedno może mnie zadowolić?
Wiedział, na pewno wiedział. Wszyscy to wiedzieli. Nie bez powodu Mort był Panem Śmierci. Jeśli ktoś poświęcił mu czyjeś życie, dusza poświęconego nigdy się nie odradzała. Bóg ją zabierał. I nikt nie śmiał chociażby myśleć o tym, co mógł z nimi robić.
- Tak Panie, powiedz tylko liczbę, a po odrodzeniu poświecę ci tyle dusz.
- Chcę siedemnastu - Mort przerwał na chwilę, jakby zastanawiał się, czy wybrał odpowiednią liczbę - tysięcy. Dostarczysz mi siedemnaście tysięcy dusz.
Mężczyzna zadrżał, podobnie jak chowająca się w wejściu dziewczyna. Siedemnastka była świętą liczbą Pana Śmierci. Dawała mu siłę. A zawsze szeptano, że Mort jest zachłanny.
- Dostarczę, gdy tylko zdobędę władzę - słowa mężczyzny były niewiele głośniejsze od szeptu.
- A więc dobrze. Jeśli mnie zawiedziesz, twoja dusza będzie cierpieć przez wieki.
- Nie zawiodę.
Postać z prochu przywołała do siebie rytualny sztylet z ręki mężczyzny, po czym zbliżyła się i wbiła mu go w serce.
- Niech więc tak będzie.
To ciało również zmieniło się w proch. Sztylet wbił się w posadzkę, a po postaci boga nie zostało śladu.
To jakby wybudziło dziewczynę z transu. Miała tylko czternaście lat, lecz wiedziała, co to znaczy. Jeśli ten człowiek zyska władzę, a nie było wątpliwości, że tak się stanie, co najmniej siedemnaście tysięcy ludzi straci życie. Nie, więcej niż życie, dusze. A w takiej ilości, w tysiącu świętych liczb... Mort zyska niewyobrażalną siłę, a Vita zostanie pokonana. I kiedy wreszcie to się stanie, nastaną prawdziwe rządy śmierci, a tego świat nie przetrwa. Puściła się biegiem do ołtarza ukochanej bogini.
Położyła oba wianki na białym ołtarzu i wzięła jedną z pochodni, by je podpalić. Po chwili zastanowienia chwyciła leżący przy ołtarzu rytualny sztylet, tak podobny do tego wbitego w podłogę drugiej części świątyni, przejechała ostrzem po dłoni i spuściła w płomienie kilka kropel krwi. Padła na kolana.
- Największa bogini, święta Pani Życia, od której pochodzi wszystko, co dobre. Wysłuchaj proszę mojej rozpaczliwej prośby, przyjdź do mnie i obdarz mnie swą radą. Najpotężniejsza Vito, przyjmij moją ofiarę, kwiaty z mojego domu, z mojej wioski i z drogi, którą przeszłam. Przyjmij moją krew, dobrowolnie ofiarowaną, młodą i czystą. Bogini, usłysz moje błaganie.
Była to krótka modlitwa, w zasadzie kilka różnych modlitw ze sobą pomieszanych. Część o kwiatach była tradycyjna dla tego święta. O krwi zawsze mówiły młode kapłanki. Kilka słów było zwyczajnymi słowami prośby, tak często wypowiadanymi do bogini. Inne były czystą improwizacją. Jednak nie było czasu na kwieciste przemowy. Może Morta dało się jeszcze powstrzymać.
- Wstań, dziecko - usłyszała za sobą łagodny głos. Wykonała polecenie i odwróciła się. Stała przed nią piękna kobieta, nie, bogini, o złotych włosach sięgających podłoża i o skórze promieniującej światłem.
- Bogini Vita - wyszeptała w szoku. Nie myślała, że jej prośby coś dadzą, nie naprawdę.
- Jesteś taka młoda - westchnęła - a już doświadczyłaś tak strasznej zbrodni. Widzę ją w twoim sercu. Powiedz mi, dlaczego chcesz powstrzymać mojego męża?
Niemal zapomniała już, że Mort i Vita to nie tylko odwieczni wrogowie, którzy walczą o pieczę nad światem, ale też małżeństwo. Słyszała kiedyś tą historię. Piękna bogini pokonała swojego wroga, ale jej natura nie pozwoliła go zabić. Upewniła się więc, że został dostatecznie osłabiony, by nie móc jej zagrozić i zrobiła to, co musiała. Dla dobra świata połączyła się z nim przez małżeństwo, by zachować równowagę pomiędzy dobrem i złem, życiem i śmiercią.
- Pani, jeśli dopną swego... Dla świata byłoby lepiej przestać istnieć niż tego doczekać.
- Obawiasz się więc o swoje życie?
Może to dziwne, ale o tym jednym nie pomyślała jeszcze ani razu. Myśl, że dusze jej rodziny zostaną zabrane przez Pana Śmierci, że stanie się to z duszami pary królewskiej, że bogini Vita, którą czciła i kochała całym sercem przegra i zginie, bo zły bóg się nie zawaha... To wszystko wystarczało, jej życie i jej dusza były przy tym takie nieistotne.
- Ach, widzę - powiedziała bogini, zanim zdążyła się odezwać. - Można go powstrzymać. Ty możesz to zrobić.
- Jak? Pani, jak mam to zrobić? Jestem nikim. Nie mam żadnej władzy, żadnej mocy.
- Będziesz mieć. Sprawię, że ty również odrodzisz się w wyższej kaście. Jednak wciąż będziesz musiała wiele przejść, by udało ci się wygrać. On będzie miał więcej władzy i większe wpływy, choć pozornie będziesz ważniejsza. Będziesz potrzebowała sojuszników, to na pewno. Jesteś gotowa zawalczyć?
- Zrobię, co każesz, Pani, jednak nie wiem, czy jestem odpowiednia.
- Nie będzie odpowiedniejszej - zapewniła bogini. - Jednak musisz teraz oddać swoje życie. Nie mam takiej mocy jak Mort, który właśnie otrzymał ofiarę, więc zajmie mi to więcej czasu. Obawiam się, że całe dwanaście lat.
No tak. Dwunastka. Święta liczba Vity. Musiała przyznać, że cieszyła się, że tym razem nie było mowy o żadnych tysiącach.
- Trudno jest sprzeciwiać się czemuś, co było ustalone przed wiekami, mam nadzieję, że to rozumiesz. W tym czasie twoja dusza będzie zawieszona w nicości, muszę cię uprzedzić, że nie będzie to nic przyjemnego. Przez kilkanaście lat będziesz żyła zwykłym życiem, lecz później przywrócę ci wspomnienia. Wtedy będziesz musiała zmierzyć się ze swoim przeciwnikiem, który mając dwanaście lat więcej, stanie się już znaczącą personą. Jesteś pewna, że tego chcesz?
Pewna? Tego nie mogła o sobie powiedzieć. Wciąż była oszołomiona ostatnimi wydarzeniami. Nie do końca to wszystko do niej docierało. Jednak wiedziała jaki ma wybór. Poświęcić swoje dotychczasowe życie, przetrwać dwanaście lat w tajemniczej nicości, zacząć wszystko od nowa i zrobić wszystko, żeby przeszkodzić tamtemu mężczyźnie i Panu Śmierci. Albo żyć dalej, jakby nic się nie stało i skazać świat na zniszczenie. Czy naprawdę można było to nazwać wyborem?
- Tak, chcę.
I podobnie jak Mort, Vita przywołała rytualny sztylet i wbiła jej w serce. Ból czuła tylko przez chwilę. Bogini ją znieczuliła. Tuż przed śmiercią zastanawiała się, czy jej ciało również się rozpadnie i co pomyślą rodzice. Potem... Potem trafiła do nicości.
-----------------------------------------
------------------
-----------------------------------------
Na Odrodzenie pomysł pojawił się już wieki temu. Sam prolog ^ napisałam już dobre kilka miesięcy temu. Jeszcze w podstawówce mieliśmy lekcję o ludziach wierzących w reinkarnację (w sensie na historii). Nie wiem, czy dobrze zapamiętałam, bo potem nie mogłam nic znaleźć, ale wydawało mi się, że działało to na zasadzie dobrze żyjesz - odradzasz się w swojej grupie społecznej (kaście), źle żyjesz - jesteś robakiem. I że nie można odrodzić się w wyższej kaście. Stąd pomysł na Odrodzenie.
Prolog ma ok 1,5 tyś słów. Mam nadzieję że rozdziały uda mi się utrzymać dwa razy dłuższe.
Mam napisane śmiesznie mało, ale myślę, że blog zmotywuje mnie do pisania.
Postaram się wstawiać rozdziały raz na tydzień. Wyjątkiem będą tygodnie publikacji Mrocznego Strażnika, ale na tę chwilę wolę się z tym wstrzymać.
Publikuję tu i publikuję na wattpadzie, z tym, że tam kilka dni później.
Skoro jesteśmy przy prologu, w ramach bonusu wstawiam okładkę z wattpada;
Do następnego ^^
-AT

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz