Rodzina królewska rzadko jadała samotnie. W zamku zawsze zdawał się ktoś gościć, czy byli to dalecy krewni, czy ważni sojusznicy. Stoły zawsze były obficie zastawione niezwykłymi smakołykami, które przygotowywał jeden z najlepszych szefów kontynentu. Misy nieustannie pełne były świeżych owoców z pałacowych ogrodów. Od lat królestwu powodziło się wyjątkowo dobrze, co przyzwyczaiło szlachtę do przepychu. Kiedy jednak niespodziewanie pojawiała się okazja do świętowania, niezwykłe smakołyki zmieniały się w niewiarygodne rarytasy. Otwierano najlepsze wina i smakowano miodu. Służba zanosiła strawę żebrakom, by i oni mogli cieszyć się szczęściem najważniejszych osób w kraju. Chwytano za instrumenty i pośpiesznie dekorowano salę pięknymi kwiatami. Zapraszano najbliższe koronie rodziny i wspólnie z nimi ucztowało. Penelopa nie zdziwiła się więc, gdy zasiadając do stołu, ujrzała na sali Anselma. Młody szlachcic przecież niemal dorównywał jej statusem, nawet jeśli tylko nieoficjalnie. Jako młodszy brat Najwyższego Kapłana i bliski przyjaciel jednego z książąt, jak również przyszły rycerz królestwa, młodzieniec nie miał wielu osób, których mógł się obawiać. Wielu nawet powiedziałoby, że jego pozycja mocniejsza jest od pozycji Penelopy, która była jedynie kobietą i to bardzo młodą.
Nie zdziwiła jej również nieobecność jego starszego brata, którego o tej porze w pełni pochłaniały sprawy świątyni. To właśnie ten szczegół sprawiał, że kolacje cieszyły ją bardziej niż inne posiłki, w których Najwyższy Kapłan zawsze uczestniczył. Brak niepokojącej obecności pozwalał jej na lekkie rozluźnienie i likwidował chęć oglądania się na każdym kroku. Problemem pozostawały posiłki na świeżym powietrzu, podczas których na jej talerz miały zwyczaj spadać martwe ptaki. Cóż, przynajmniej miała pewność, że Mort o niej pamięta.
Spożywając posiłek, rozmawiała z siedzącą blisko niej córką Kapitana Gwardii. Ella była jedynym dzieckiem tego szanowanego w królestwie mężczyzny. Szlachcianka była rok młodsza od księżniczki. Miała przyjazne usposobienie i roztaczała wokół siebie ciepło, które sprawiało, że aż chciało się przebywać w jej towarzystwie. W przeszłości często towarzyszyła Penelopie, gdy ta przyglądała się treningom jej braci. Zanim jej wychowaniem nie zajęła się jedna z dam dworu, dziewczynka zawsze kręciła się pod nogami jej ojca. Mężczyzna nigdy nie sprzeciwiał się jej obecności, gdyż przypominała mu swoją zmarłą w trakcie porodu matkę. Choć znajdowała dużą przyjemność w swoich naukach, nigdy nie odmawiała księżniczce, gdy ta chciała w sekrecie poćwiczyć coś, czego nauczył ją Norman. Dziewczęta praktycznie dorastały wspólnie i przez ten czas znacznie się do siebie zbliżyły. Nie było to jednak wystarczające, by Penelopa wyjawiła jej sekret o swojej przypadłości. Nie chodziło o to, że jej nie ufała. Bardziej o to, że była jej tak bliska, że nie chciała obarczać jej swoimi problemami i bała się ją narażać, gdyby ktoś odkrył prawdę.
- A wtedy Lady Merril kazała nam pokazać nasze hafty i twarz Emily stała się bielsza niż chustka, którą trzymała na kolanach - opowiadała dziewczyna z przejęciem gestykulując, czym zasłużyła sobie na karcące spojrzenie wspomnianej przez siebie Lady, siedzącej nieopodal. - Zanim jednak Lady do nas podeszła, wyciągnęłam chustkę z poprzednich zajęć i wręcz wrzuciłam ją w ręce Emily.
- Ale przecież zawsze trzeba wyhaftować coś innego - zdziwiła się Penelopa.
- Tak, tak. Emily musiała się tłumaczyć, dlaczego zrobiła coś innego, ale przecież wszystko było lepsze niż przyznanie się do jedzenia ciasteczek - wyjaśniła ze śmiechem Ella. Księżniczka szybko do niej dołączyła. To było zupełnie w stylu Emily zrobić coś takiego.
Rozmawiały dopóki ich talerze nie opustoszały, a wtedy Ella pociągnęła ją w stronę tańczących nieopodal par. Nawet nie wiedziała kiedy stanęła przed swoim instruktorem tańca. Mężczyzna przez wiele lat mieszkał w odległym kraju, gdzie jego ojciec był ambasadorem. Podczas swojego pobytu poznał on i poślubił tamtejszą kobietę, która niedługo później urodziła mu syna. Nauczyciel więc, mimo niewyróżniającego się nazwiska, wygląd i akcent miał znacznie egzotyczne. Był człowiekiem niezwykle cierpliwym, za co Penelopa, która zupełnie nie miała poczucia rytmu i miała problem z nauką nawet najprostszych tańców, była niezmiernie wdzięczna.
Instruktor ukłonił się wyciągając przed siebie dłoń, którą księżniczka przyjęła po własnym dygnięciu. Przetańczyli kilka dobrze znanych utworów, by następnie zmienić partnerów. Wiedząc o słabości rodziny królewskiej do młodej księżniczki, każdy próbował z nią zatańczyć. Faktem było, że wszyscy pragnęli wkupić się w laski panujących, a dziewczyna od lat była tego świadoma i zdążyła się przyzwyczaić. Przetańczyła więc jeszcze jedną, dwie, trzy melodie z bardziej lub mniej rozpoznawanymi osobami, gdy do tańca poprosiła ją bardzo znajoma osoba.
Zawahała się przez moment, gdyż pochylona przed nią w tradycyjnym ukłonie osoba, zwłaszcza teraz, gdy jej twarz całkowicie zasłaniały włosy, tak bardzo przypominała Najwyższego Kapłana. Wiedziała oczywiście, że to nie on, w końcu Najwyższy Kapłan był, cóż, kapłanem, podczas gdy skłoniony przed nią szlachcic miał sylwetkę wojownika. Był również młodszy i nie miał charakterystycznych dla kapłanów niebieskich lub czerwonych szat. Tak, była całkowicie świadoma, że stoi naprzeciwko Anselma, a nie jego starszego brata, jednak nie zniwelowało to jej niepokoju. Wcześniej tego dnia postanowiła mu zaufać, a on dał swoje słowo, że jej nie zdradzi. Mimo to nie potrafiła nie zastanawiać się, czy szlachcic nie okaże się podobny do przerażającego ją mężczyzny także w zachowaniu. Powtarzała sobie, że Thomas mu ufał, jednak on nigdy nie był w takiej sytuacji. Anselm nie wiedział o nim nic, co mogło doprowadzić do jego śmierci. Miała nadzieję, że teraz, gdy wszystko mu wyznała, wątpliwości ją opuszczą. Stało się jednak wręcz przeciwnie, nawiedzało ją coraz więcej posępnych myśli.
Widząc jej opanowaną postawę, gdy dygnęła, przyjmując oferowaną dłoń, nikt nie domyśliłby się panującego w jej głowie zamętu. Może gdyby któryś z jej braci był obecny, zobaczyłby jej niepewność, jednak wszyscy trzej byli daleko poza granicami królestwa. Ona sama od najmłodszych lat była uczona, że niektórych rzeczy nie można publicznie pokazywać. Może było to uciążliwe i wyczerpujące, jednak tak już wyglądało życie najważniejszej rodziny w państwie.
Szlachcic położył jej dłoń na swoim ramieniu, po czym swoją własną umieścił na jej talii. Drugą rękę włożył za swoje plecy, podczas gdy ona złapała rąbek swojej sukni. Powoli zaczęli poruszać się w rytm muzyki.
- Chodzą plotki o swoim pasowaniu - zaczęła niezobowiązująco, przypominając sobie zasłyszaną rozmowę kilku dam dworu.
- Tak, mam zostać rycerzem - zaśmiał się cicho z nutką goryczy. - Nie żebym jednak mógł zrobić cokolwiek więcej niż teraz, zanim nie osiągnę odpowiedniego wieku.
- Czy w takim razie powinnam zwracać się do ciebie "sir"?
- Zapewniam cię, Wasza Wysokość, możesz do mnie mówić jakkolwiek zapragniesz.
Penelopa spojrzała na niego oceniająco. Zastawiała się, czy jest pewna tego, co chciała zrobić. Nie było to może nic wielkiego, zwyczajna wręcz drobnostka, jednak biorąc pod uwagę pozycje, jakie zajmowali, znaczyło to bardzo wiele. Zresztą, skoro wyjawiła mu już tak wiele, to jedno małe pozwolenie wydawało się niemal naturalne. Choć, prawda, można było potraktować je niejako jak pewne potwierdzenie.
- Gdy mój brat ci o mnie mówił, w co nie wątpię, też tytułował mnie jej wysokością?
- Nie. - To jedno małe słowo miało w sobie tak ogromną niepewność. Nie było wątpliwości, że domyślał się, do czego księżniczka zmierzała. Widocznie nie był jednak pewny i w żaden sposób nie chciał jej urazić.
- W takim razie jak mnie nazywał? - drążyła. Czuła, że zna odpowiedź, jednak chciała być zupełnie pewna.
- Jego Wysokość - zaczął, lecz od razu przerwał. W tej rozmowie nie było miejsca na tytuły. Nie rozmawiał w tej chwili z księżniczką, tylko z siostrą swojego przyjaciela. - Thomas zawsze nazywał cię Penny.
- Świetnie. - Jej twarz momentalnie pojaśniała. Gdyby nie tańczyli wśród masy ludzi, z pewnością klasnęłaby w dłonie. Wszystko się tak pięknie układało. Teraz miała już całkowitą pewność, że było to coś do czego oboje byli przyzwyczajeni. - W takim razie nie powinieneś mieć z tym problemu, prawda?
- Problemu? - spytał, choć tylko dla formalności. Teraz nie było już mowy, by mogła mieć na myśli coś innego.
- Proszę, mów mi Penny. Tytuły są stanowczo zbyt formalne. Poza tym to przecież nie tak, że jestem jakaś szczególnie wysoka.
- Jestem przekonany, że jeszcze urośniesz - powiedział z kamienną twarzą, patrząc prosto w jej znajdujące się gdzieś poniżej linii jego ramion oczy.
- Oczywiście - odpowiedziała sucho. Nikt nie musiał wiedzieć, że od dłuższego czasu nie przybyło jej nawet milimetra. To jeden z sekretów, których nikt nie musiał znać.
- Odnośnie naszej wcześniejszej rozmowy...? - zaczął ostrożnie, schodząc na poważniejsze tematy.
- Z pewnością powinniśmy ją kontynuować. - Och, gdyby tylko mogła czuć tą pewność, o której tak beztrosko mówiła. - Wszak zostało jeszcze wiele szczegółów, które trzeba głębiej rozpatrzyć. Pytanie tylko, czy będziesz mi w stanie jakoś pomóc? - Publiczna rozmowa była trudna. Nawet przy najmniejszym, najbardziej banalnym temacie trzeba było niespotykanie ostrożnie dobierać słowa. Dużo pewniej czuła się rozmawiając z nim prywatnie kilka godzin wcześniej.
- Zrobię co w mojej mocy - zapewnił. - Może moja wiedza na wymagane tematy nie jest na najwyższym poziomie, jednak gdy coś będzie cię dręczyć, możesz mieć pewność, że zawsze znajdę czas by cię wysłuchać. A może nawet, miejmy nadzieję, moje świeże spojrzenie zdoła nieco rozjaśnić niektóre sprawy.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że może to się ciągnąć przez całe lata? Nic nie wskazuje na to, by moi bracia szybko wrócili. Thomas dopiero co wyjechał, Norman też nie wyruszył tak dawna. A w przypadku Ernalda, paradoksalnie, jeśli odnosi sukcesy, jego misja potrwa dłużej, choć wielu myśli, że wręcz przeciwnie, to komplikacje zawsze wydłużają podróże.
- Im dłużej ich nie będzie, tym bardziej jestem chętny, by pomóc. Do powrotu twych braci i tak nie opuściłbym kraju. Poza tym, przy odrobinie szczęścia, z moją pomocą wszystko może pójść o wiele szybciej. Jakby nie było, jestem bratem Najwyższego Kapłana. - Taktownie udał, że nie zauważył jej wzdrygnięcia z wspomnienie mężczyzny. - A on ma całkiem imponującą biblioteczkę.
- Nie wątpię - ucięła krótko, lecz uprzejmie. Oboje zapomnieli się w rozmowie, co było dużym błędem. Znajdowali się wszakże wśród wielu tańczących par. Choć żadne z nich nie było głośne, ta rozmowa powinna być kontynuowana gdzie indziej. Księżniczka zmieniła więc temat. - Mówiąc o Kapłanie, aż dziwne, że po jego sukcesie, ty również nie zostałeś wprowadzony w tamto środowisko.
- Cóż mogę powiedzieć? - naturalnie przyjął jej zmianę tematu. On też zdał sobie sprawę z ich otoczenia. - Zawsze lepiej czułem się w walce niż w świątyni podczas modlitw Nie posiadam również tej samej przychylności bogów.
- Och, o przychylności bogów mogłabym mówić godzinami - westchnęła. Żeby chociaż wiedziała, dlaczego właściwie Mort jej tak nie lubił. Nawet wyjątkowa sympatia Vity była dziwna, choć nieco bardziej zrozumiała. Przynajmniej tyle, że Pan Śmierci nie interesował się już nikim z jej rodziny. Ciągłe ataki na nią były może męczące (z roku na rok coraz bardziej irytujące), jednak nie musiała się martwić, że gdzieś w odległym kraju któryś z jej braci otruje się zepsutym przez Morta jedzeniem. Na nią często zastawiał tego typu pułapki, była zaskoczona, że tym razem jej posiłek poszedł bez problemów.
- Tak, podejrzewam, że kto jak kto, ale ty w temacie jesteś ekspertką. - Każdy wiedział o jej nietypowych relacjach z bogami. Czasem aż się dziwiła, że nikt nie próbował nic jej zrobić, by tylko zadowolić Morta. Może i Vita była bardziej lubianą boginią, ale to Pan Śmierci wzbudzał strach w każdy sercu.
W ciszy przetańczyli kolejne kilka minut, do kolejnej już melodii. Miała już przeprosić partnera i wrócić do stołu, gdy nagle się zachwiała. Nieprzytomnie poczuła, jak ręka Anselma przesuwa się z jej talii na plecy, by zapobiec upadkowi. Jej wzrok zaczęła zasnuwać mgła, zdążyła jeszcze tylko zobaczyć jego zmartwione spojrzenie, gdy dyskretnie starał się wyprowadzić, a raczej wynieść ją na zewnątrz.
Jej świat na chwilę zamienił się w czarną plamę. Z tej ciemności jednak powoli zaczęły wyjawiać się kontury pomieszczenia. Usłyszała przeraźliwy krzyk, który zmroził krew w jej żyłach i nagle jeden kształt zdawał się rozpaść. Jego pozostałości, które dziwnie przypominały proch, co trudno było stwierdzić gdy wszystko było tak ciemne i niewyraźne, zdawały się wznieść. Powoli uformowało się z nich coś zupełnie innego. Niby sylwetka. Potem zaległą po krzyku ciszę, zaczęły wypełniać przytłumione głosy. Znajome i obce zarazem.
- ...siedemnaście tysięcy dusz - usłyszała wyraźnie. A wtedy ciemność rozwiała się już kompletnie i Penelopa wbiła wzrok w postać, która powiedziała to jedyne zrozumiałe przez księżniczkę zdanie. Widok był zaskoczeniem. Podświadomie spodziewała się uformowane z prochu sylwetki, nie wiedząc nawet dlaczego. A jednak stał ta w pełni widoczny i realny mężczyzna. Choć miał wokół siebie przerażającą aurę śmierci, dziewczyna musiała przyznać, że był to najprzystojniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek dane jej było spotkać. Nie ważne czy tym życiu, czy poprzednim.
Niespodziewanie wizja jakby zamigotała i jego przeszywające spojrzenie było skierowane wprost na nią. I wtedy zdała sobie sprawę, że wcale nie widzi przed sobą mężczyzny, czy nawet człowieka. Pośród tej całej niezrozumiałej sceny stał w całej okazałości Pan Śmierci. Mort.
- A więc zaczynasz pamiętać. - Uśmiech, w którym wykrzywił usta był wręcz drapieżny. Penelopa stała tylko skamieniała, nie potrafiąc nijak zareagować. Jeszcze nigdy żadna z wizji nie oddziaływała na nią bezpośrednio.
Wtem, tak szybko jak się pojawiło, wszystko rozpadło się na kawałki, a ona wróciła do rzeczywistości.
- ...sokość. Wasza wysokość. Penny, otwórz oczy.
- Ktoś to widział? - jej głos drżał tak bardzo, że sama miała problem z jego zrozumieniem, jednak na jego dźwięk trzymający ją Anselm wyraźnie odetchnął.
- Dzięki bogom. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Nie spodziewałem się, że to jest aż tak intensywne - wymamrotał, wciąż jeszcze zaniepokojony. - Ale nie, nikt nie widział. Jednak strażnicy kręcą się okolicy. Powiedziałem, że źle się poczułaś.
- To dobrze - odetchnęła głęboko. Miała już dość problemów na głowie, gdyby ktoś ją jeszcze zobaczył...
- Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.
- Och, to normalne w takich sytuacjach - próbowała go uspokoić. - Teraz po prostu zaskoczyła mnie, jak to nazwałeś? Intensywność.
- Widziałaś coś szczególnego? - zapytał nieco niepewnie. Nie mogła mu się dziwić, to była dla niego nowa sytuacja. Mogła zobaczyć, że jest ciekaw, lecz nie chce jej przytłoczyć. To dobrze o nim świadczyło. Powoli zaczynała się przekonywać, że nie popełniła błędu, mówiąc mu o wszystkim.
- Tak, można tak powiedzieć. Myślę, że to może być ważne. Ale wciąż nic mi to nie mówi. Mogę oczywiście się domyślać, że to coś było powodem, ale przecież... - wyrzucała z siebie myśl za myślą, niekoniecznie je dokańczając. Wspomnienia zawsze zostawiały spory mętlik w jej głowie. Dopiero na widok jego zdezorientowanego wyrazu twarzy, zauważyła, że coś było nie tak. - Przepraszam, trudno mi się czasem opanować.
- Nic się nie stało, po prostu proszę, powtórz trochę wolniej i w całości.
- Nie spodoba ci się to. - Wiedziała, że nie. To tylko stawiało ich oboje w większym niebezpieczeństwie. Wzięła kilka głębokich wdechów. - Wszystko zaczęło się w ciemności, ale tak akurat zaczyna się zawsze. To potem wszystko się skomplikowało. Ktoś tak przerażająco krzyczał, ale krzyk szybko się urwał. To nie był stary głos. To był głos młodej dziewczyny, może nawet w moim wieku. Ale wtedy wciąż było ciemno. Dopiero długą chwilę po tym zrobiło się jasno. Ale coś było nie tak, nie pytaj, skąd to wiem, po prostu wiem. Nie mogę tego wytłumaczyć, ale to, co zobaczyłam, nie było wspomnieniem. Nie do końca. To nie był też zwykły koszmar. Ta aura musiała być prawdziwa. Rzecz w tym - przerwała, zbierając się w sobie. - Rzecz w tym, że widziałam Pana Śmierci. - Nawet ona, która zmagała się z nieprzychylnością Morta na co dzień, nie mogła wypowiedzieć jego imienia. Nie po tym, co chwilę wcześniej zobaczyła. - A on widział mnie.
- Cóż, rzeczywiście nie mogę powiedzieć, żeby mi się to podobało - powiedział po chwilowym zaniemówieniu. - W swoim poprzednim życiu, jeśli to naprawdę są wspomnienia, spotkałaś więc nie tylko jedno, ale dwójkę bogów. Patrząc na to jednak z jasnej strony, to i tak bardzie ci nie zaszkodzi. Może to marna pociecha, ale wyrok śmierci to wciąż wyrok śmierci. Nie ważne ilu bogów się widzi.
- Nie, nie, nie - powtarzała, kręcąc głową. - Zupełnie nie rozumiesz. On mnie widział. Mnie. Nie tamtą dziewczynę, którą kiedyś byłam, tylko mnie.
- Słucham? - spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Przecież to tylko wspomnienia. Musiałaś się pomylić.
- Nie pomyliłam się! Wiem, co widziałam. Poza tym, nie tylko na mnie patrzył.
- Co... co masz przez to na myśli?
- Powiedział: "A więc zaczynasz pamiętać" - zadrżała, na dźwięk tych słów, choć tym razem sama je wypowiedziała.
Po jej słowach zaległa długa cisza. Na twarzy Anselma wciąż wypisane było niedowierzanie. Wśród całego zamieszania wpadła jej do głowy absurdalna myśl, że nawet zaczyna go lubić. Był w jakiś sposób inny. Ukrywał się pod fasadą rycerza, szlachcica. Jednak gdy przechodzili do relacji bardziej prywatnych, znikała ta cała pełna szacunku i uniżenia persona. Traktował ją jak zwykłą osobę, niemal jak dziecko, którym przecież tak naprawdę wciąż była. Gdzieś w głębi swojego umysłu zastanawiała się, czy był to skutek przyjaźni z jej bratem. Thomasa, bądź co bądź, traktował jak przyjaciela, brata niemalże, aniżeli jak księcia.
- Mam nadzieję, że gdy usłyszę pełną wersję wszystkiego, choć część stanie się nieco jaśniejsza. Teraz, mimo najlepszych chęci, nie potrafię nijak tego wyjaśnić - przyznał w końcu.
- Sama znam szczegóły i to z pierwszej ręki, jednak i ja nie widzę ani cienia wyjaśnienia.
- Niezbyt mnie to pociesza, szczerze mówiąc.
- A to z kolei mnie niezbyt dziwi. Jednak może uda mi się odzyskać choć część odpowiedzi. Masz jutro w planach jakieś zajęcia?
Przez chwilę stał wpatrzony w przestrzeń, nie do końca obecny. Domyśliła się, że przypomina sobie wszystkie obowiązki i próbuje umiejscowić je w czasie.
- Trening walki, oczywiście. Tradycyjnie do południa, jak pewnie wiesz. Następne trzy godziny prawdopodobnie będę musiał poświęcić na nauki.
Pokiwała głową. Spodziewała się podobnej odpowiedzi. Żeby być rycerzem, nie wystarczy jedynie dobrze walczyć, choć czasem było to kluczowe. Wszyscy musieli się uczyć też innych rzeczy. Kodeksów, zwyczajów, strategii... Jej poranek też wypełniony był zajęciami. Zwłaszcza teraz, gdy zbliżał się przyjazd specjalnych gości - rodziny królewskiej z sojuszniczego kraju. Przygotowania nie spadły jedynie na służbę, a Penelopa była już w wystarczającym wieku, by zająć się wieloma sprawami.
- Kiedy skończysz, spotkaj się ze mną przy głównym wejściu do części świątyni poświęconej bogini.
- Myślisz że udzieli ci wskazówek? - zapytał z lekkim powątpiewaniem, choć w jego głosie więcej było ciekawości niż drwiny.
- Może nie zostałam oddana do świątyni, jednak ze względu na szczególną sympatię Pani Życia, otrzymałam szkolenie kapłanki. Już niedługo, zgodnie z tradycją królestwa, to ja będę zajmować się rytuałami przeznaczonymi bogini. Podejrzewam, że twój brat nie jest tym zachwycony, ale jako Najwyższy Kapłan wciąż będzie odprawiał rytuały przeznaczone obojgu bogom. Poza tym ja wciąż jeszcze znajduję się pod patronatem jednej z ważniejszych kapłanek.
- Nigdy o tym nie słyszałem - przyznał, czym zaskoczył księżniczkę. Była przekonana, że szlachcic był lepiej poinformowany w sprawach religii.
- Cóż, miejmy nadzieję, że umiejętnościami walki nadrobisz braki w wiedzy - zadrwiła żartobliwie. - Byłam przekonana, że akurat to jest faktem powszechnie znanym. Zwłaszcza ze względu na charakter.
- Charakter?
- Kapłanka nie towarzyszy mi wyłącznie dla treningu. Kraj pełny jest ludzi, którzy uważają, że moja śmierć zadowoliłaby Pana Śmierci. Nawet nie mogę temu zaprzeczyć. Moje pochodzenie nikomu nie przeszkadza, w końcu zrobiliby to, by przypodobać się bogu. W przypadku kapłanki wygląda to jednak nieco inaczej. Jej nikt nie waży się tknąć, w końcu ona znajduje się pod opieką bogów. Tylko z nią mogę być naprawdę bezpieczna. Nawet bóg zazwyczaj odpuszcza, gdy ona jest ze mną.
- Wybacz pytanie, ale czy nie byłoby lepiej zaufać jej, skoro jest w stanie cię ochronić? Nie wycofuję się oczywiście, trwam przy swojej obietnicy.
- Och, jestem przekonana, że ty również mógłbyś mnie obronić. Jednak teraz ja muszę prosić o wybaczenie. Nie potrafiłabym wystawić swojej mentorki na takie niebezpieczeństwo, ciebie za to ledwo znam, więc jest to łatwiejsze. Ma to swoje plusy i minusy. Jednak nie myśl, że sobie ciebie nie cenię. Przyprowadził cię Thomas, dlatego cię wybrałam. I dlatego, że ty będziesz w stanie się obronić. Moja mentorka, jako kapłanka Pani Życia, nie może nikogo skrzywdzić, nawet w obronie.
- To wydaje się bardzo surowe - zauważył.
- Jest surowe. Na szczęście jako księżniczki mnie nie będzie to dotyczyło. Jednak zboczyliśmy z tematu. Kapłanki mają swój sposób porozumiewania się z boginią. Nie jest zbyt dokładny i często podaje się go w wątpliwość, jednak to jedyne co mamy i w tej sytuacji jestem w stanie zaryzykować. Przed naszym spotkaniem przygotuję wszystko do rytuału. Chcę jednak, byś zapewnił, że w samym rytuale nikt mi nie zaszkodzi. To bardzo ważne.
- Oczywiście. Zadbam, by nikt cię nie kłopotał.
- Dobrze więc. Wracajmy lepiej na salę, wystarczająco długo byliśmy nieobecni.
***
Kiedy Anselm dołączył do niej następnego dnia przy świątyni, w jej rękach spoczywał już cały bukiet kwiatów, liści i gałązek. Włożyła na siebie prostą szatę młodszych kapłanek, a u pasa przyczepiła swój własny rytualny sztylet, który otrzymała od Ernalda na początku swojego szkolenia. Razem weszli do środka i podczas gdy Penelopa skierowała się do ołtarza Vity, on stanął kilka kroków dalej. Zgodnie ze swoją obietnicą, czuwał nad otoczeniem, niedbale opierając prawą dłoń na głowicy swojego miecza. Wszelka przemoc była w świątyni zakazana, jednak żadne z nich wolało nie kusić losu.
Księżniczka ustawiła na ołtarzu zdobioną misę po czym wrzuciła do niej swój bukiet, odkładając na bok jedynie kwiat anturium. Polała zarówno zawartości misy jak i anturium specjalnym olejkiem, po czym odłożony wcześniej kwiat podpaliła. Następnie wyjęła swój sztylet, którym obcięła kosmyk włosów. Po chwili jej włosy dołączyły do bukietu. Teraz zostało już tylko jedno. Przejechała ostrzem po wnętrzu swojej dłoni, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Zacisnęła dłoń, przesuwając nią nad misą i pokrapiając zawartość naczynia swoją krwią.
Do tego czasu Anturium zdążyło się już spalić, a gdy pozostały proch zniknął z ołtarza, Penelopa była pewna, że bogini jej słucha.
- Największa bogini, święta Pani Życia, od której pochodzi wszystko, co dobre. Oto stoi przed tobą twoja wierna służka, królewska córka. Przyjmij proszę ofiarę mych włosów i mej krwi. Oddanych dobrowolnie, silnych i zdrowych. Młodych i czystych. Wysłuchaj mej rozpaczliwej prośby. Udziel mi swej bezgranicznej mądrości. Wskaż mi drogę. Przemów do swej kapłanki.
Skończywszy standardową formułę, podpaliła zawartość misy. Przyglądała się tańczącym płomieniom, a kiedy ogień wygasł, zauważyła kilka nieuszkodzonych roślin. A więc rytuał się powiódł. Podniosła naczynie i gwałtownym ruchem wysypała całą jego zawartość na ołtarz. Ostrożnie, by nie zmienić położenia poszczególnych roślin, zdmuchnęła popiół. Jej oczom ukazał się szczególny zestaw.
Na początku leżały grzybień, fioletowy tulipan i angraecum. Musiało więc chodzić o jakieś przyrzeczenie lub obietnicę, odrodzenie i rodzinę królewską. Możliwe, że obiecano jej, że się odrodzi jako księżniczka. Miało to jakiś sens, zastanawiała się jednak, co musiała zrobić, by zasłużyć na taki zaszczyt.
Następna była aksamitka. Jej przeznaczenie, jakiekolwiek by nie było, musiało być bliskie.
Za aksamitką leżał kwiat śliwy. Sugerował on, że jej odrodzenie nie było bezwarunkowe, musiała coś obiecać. A teraz bogini zaznaczyła, by pamiętała o swoim przyrzeczeniu.
Molucella splątała się z kaktusem. Przeczucia i niebezpieczeństwo. Musi ufać swoim instynktom.
Sasanka, jastrun i rozmaryn leżały razem, prawie na końcu. Tutaj robiło się ciekawie. Sasanki były używane raczej w relacjach międzyludzkich niż w rozmowach z bogami. Kochankowie używali ich, by powiedzieć, że potrzebują nieco czasu. Jastrun z kolei oznaczał cierpliwość. Czy bogini przykazała jej cierpliwie czekać? Rozmaryn natomiast to pamięć, wspomnienia. Najprawdopodobniej miała czekać na powrót wspomnień, ale całkowitej pewności nie miała. Taka już wada tej metody rozmowy.
Na końcu natomiast znajdowała się lilia. Bogini mówiła, że dobrze jej życzy. Podniosło to ją nieco na duchu.
- Rytuał został zakończony - poinformowała Anselma, gdy wyszeptała słowa dziękczynnej modlitwy. Szlachcic od razu zwrócił na nią całą swoją uwagę. - Bogini przekazała mi wiadomość. Musisz wiedzieć, że nie jest to nic pewnego, niektóre rośliny mają wiele znaczeń, a pewnych rzeczy nie można za ich pośrednictwem przekazać. Wierzę jednak, że poprawnie odczytałam jej słowa. Obiecano mi odrodzenie w rodzinie królewskiej, w zamian za to muszę dopełnić swoich przyrzeczeń, a moje przeznaczenie jest bliskie. Powinnam ufać przeczuciom, o zbliża się niebezpieczeństwo. Mam cierpliwie czekać, aż wspomnienia wrócą. Bogini dobrze mi życzy.
- To... to niewiarygodne - wyszeptał. - Sama myśl, że bogini do kogoś przemawia... Nawet mój brat nigdy o czymś takim nie wspominał.
- Pewnie dlatego, że tego rytuału używają tylko kapłanki. Pamiętaj, nikomu o nim nie wspominaj.
- Oczywiście. Ale chwila, jeśli bogini powiedziała, że dobrze ci życzy, to znaczy, że nie uznaje cię za heretyczkę, mimo iż mówisz, że ją widziałaś. Ją i Pana Śmierci. To oznacza, że naprawdę ich widziałaś.
- Tak... rzeczywiście wygląda na to, że wspomnienia były prawdziwe. - Westchnęła. - Po części miałam nadzieję, że wszystko okażę się jednak wytworem wyobraźni.
- Mówiłaś też o niebezpieczeństwie, prawda? - Dziewczyna pokiwała głową. - W takim razie muszę nalegać, byś pozwoliła mi częściej sobie towarzyszyć. Nie pozwolę, by coś ci się stało.
- Dawna ja, ta ze wspomnień, miała tyle wolności, tyle prywatności. Czasem łapię się na tym, że tęsknię do tamtego życia. Dobrze, będę przesyłać ci informacje, ilekroć będę chciała gdzieś wyjść. Ułatwi nam to wprowadzenie cię w szczegóły. A skoro już tu jesteśmy i mamy czas, chyba czas najwyższy, bym zaczęła dokładniej opisywać ci moje wspomnienia. Przejdźmy się po ogrodach.
- Prowadź, Wasza Wysokość - powiedział z lekkim ukłonem.
-----------------------------------------
------------------
-----------------------------------------
Huh, chwilę mnie nie było. Odkryłam, że naprawdę nie chce mi się przepisywać wszystkiego, co piszę w notatniku. No ale nic, jak trzeba to trzeba. Ale hej, za to rozdział ma 4 zamiast 3 tysięcy słów. Hura. Wyjątkowo dzisiaj publikuje w tym samym czasie na blogu i wattpadzie, bo, cóż, i tak dużo czasu od ostatniej aktualizacji minęło.
A teraz się przyznam, że kompletnie nie miałam pomysłu na ten rozdział. Nie wiem kiedy napisało się tyle słów.
Symbolika kwiatów mnie wykańcza.
Do następnego~
~AT
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz