piątek, 22 marca 2019

Mroczny Strażnik - Prolog


Księżyc leniwie przesuwał się po nocnym niebie co chwilę zasłaniany grubą warstwą chmur, gdy młody chłopak zwinnie wdrapywał się na usytuowaną na wzgórzu jabłoń. Zerwał kilka owoców ze szczytu, gdzie były one najdojrzalsze i szybko dołączył do swojego opierającego się o pień drzewa mentora. Obaj byli od stóp do głów odziani w czerń, ich twarze zasłaniały głęboko nasunięte kaptury. Przez dłuższą chwilę w ciszy patrzyli na rozciągającą się przed nimi dolinę. Na pierwszy rzut oka nie działo się tam nic niezwykłego, jednak jeśli wiedziało się gdzie szukać, można było zobaczyć tętniące życiem miasto. Nie umywało się ono do miast w innych częściach świata. Składało się głównie z byle jak skleconych prowizorycznych domów i szałasów, w większości poukrywanych między krzakami. Jednak to i tak było wiele dla rodzaju ludzi, który tam mieszkał. Taki już urok Podziemia. Niektórzy, zwłaszcza nowi, ciągle jeszcze mieszkali na ulicy, powoli zbierając materiały, z których mogliby zbudować sobie nawet najskromniejsze lokum. Ci z dłuższym stażem i większą mocą mieszkania mieli już całkiem solidne. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu nieoficjalnie rządzili tym miejscem. Prawdziwej władzy nie sprawował tu nikt. Nie można rządzić czymś, co oficjalnie nie istnieje.
- Zawsze tak to wyglądało? - zapytał chłopak, wciąż nie odrywając wzroku od jedynego miejsca w Diatrem, które było dla niego względnie bezpieczne.
- Zadawałeś to pytanie setki razy - odparł mężczyzna, odbijając się od drzewa i ruszając w dół wzgórza.
- Wciąż mam nadzieję, że wreszcie mi odpowiesz. - Młodszy powoli ruszył jego śladem. - Ciągle powtarzasz tylko, że nie jestem gotowy.
- Od wczoraj nic się w tej kwestii nie zmieniło.
***
Pierwsze promienie słońca zaczynały rozświetlać okolicę, gdy przechadzali się po jednej z części Podziemia. Zsunęli już swoje kaptury, wiedząc, że nie muszą się tam ukrywać. Niektórzy ludzie odwracali za nimi głowy, inni w ogóle nie zwracali na nich uwagi. Większość rozpoznawała starszego. 
Był średniego wzrostu mężczyzną o smukłej acz wysportowanej sylwetce. Pomarszczone czoło i ostre spojrzenie wyrazistych piwnych oczu dodawały surowości jego przystojnej, nieco pociągłej twarzy. Długie za ramiona zabrudzone blond włosy spiął z tyłu w dość niedbały kucyk. Jego ciało w większości zasłaniały ubrania, jednak tam, gdzie skóra spod nich wyglądała, była wręcz niezdrowo blada. Nocny tryb życia miał zarówno zalety, jak i wady. 
Młodszy różnił się od swojego mentora. Nie przebywał w Podziemiu zbyt długo, więc nikt go jeszcze nie rozpoznawał. Był wysoki jak na swój wiek. Miał zgrabną, wyprostowaną, jednak trochę wychudzoną sylwetkę. Pod ubraniem wyraźnie rysowały się mięśnie. Twarz, na której spoczywały drobne usta, zadarty nos i szare przyjazne oczy, miała dość dziewczęce rysy. Miał niezbyt długie włosy, przy skórze smoliście czarne, za to o końcówkach tak jasnych, że niemal białych. To właśnie ich kolor przyciągał wzrok innych - świadczyły bowiem o jego przeszłości. Wciąż często wymykał się na słońce, więc jego cera była lekko opalona. Poza włosami nic nie wskazywało na jego dawny wysoki status społeczny. 
Obaj mieli na sobie wygodne, niekrępujące ruchów ubrania. Po ich ramionach spływały czarne, już nieco zniszczone peleryny. Mieli również miecze. Ostrze starszego spoczywało u jego pasa, natomiast jego uczeń trzymał swoje w pochwie zawieszonej na plecach. 
Kierowali się w stronę swojego małego mieszkania, gdy nieprzyjemna scena przyciągnęła wzrok chłopaka. Czarnowłosy mężczyzna właśnie zamachnął się mieczem na szałas kulącej się obok niego trzyosobowej rodziny. Po chwili prowizoryczne mieszkanie zmieniło się w stertę śmieci. Brunet zaczął coś krzyczeć, po czym podniósł swoją broń na najmłodszą z trójki osób - kilkuletnią dziewczynkę. Jej matka zasłoniła ją własnym ciałem i zaczęła błagać mężczyznę, by nie krzywdził jej dziecka, podczas gdy ojciec przeszukiwał zgliszcza. W końcu wyciągnął z nich niewielki worek i podał swojemu oprawcy. Ten powoli zajrzał to niego, prychnął i odszedł, przedtem jeszcze uderzając kobietę swoją potężną dłonią. 
- Dlaczego oni na to pozwalają? - zapytał cicho chłopak.
- Nie wszyscy mają tyle mocy, co ty - wyjaśnił mentor. - Żeby zachować życie, oddają wszystko co mają. Jeśli się nie sprzeciwiają, jest szansa, że zniszczenia będą niewielkie, jak ten szałas. Gdyby jednak nie chcieli się ukorzyć, skończyliby o wiele gorzej. 
- W takim razie, dlaczego my nic nie zrobimy? Mamy dość mocy, by pokonać takiego dryblasa. 
- Po pierwsze, musisz się jeszcze wiele nauczyć. A poza tym ta walka ściągnęłaby na tych ludzi jeszcze większe szkody.
- Dlaczego? - zdziwił się szarooki. - Przecież byśmy ich obronili.
- Ten dryblas, jak go nazwałeś, rządzi tym miejscem wystarczająco długo, by się do tego przyzwyczaić. Myślisz, że cieszyłby się z przegranej? - Chłopak powoli pokręcił głową. - Właśnie. Wróciłby, szukając zemsty. Jednak dlaczego miałby się mścić na nas, jeśli poprzednio przegrał? Wyżyłby się na tej rodzinie. Pokazałby tym, że jeśli się przeciwstawiasz, to tylko odwlekasz nieuniknione. A takie odwlekanie będzie cię drogo kosztować. 
- Więc nie da się nic zrobić?
- Potrzeba kogoś naprawdę silnego. Kogoś z reputacją wystarczającą, by tacy jak ten mężczyzna się go bali. Potrzeba, jakby to ująć, pełnoetatowego obrońcy dla tych ludzi. 
- I wtedy nie wracaliby się mścić?
- Może by wracali - przyznał powoli mężczyzna. - Ale coś mi mówi, że zbyt obawialiby się jego gniewu. A nawet jeśli jednak by wrócili, to jak myślisz, co by zrobił ten człowiek, gdyby się o tym dowiedział?
- Ja bym ich znalazł i sprał - stwierdził po chwili chłopak.
- No właśnie. Wyobraź sobie podobne sytuacje zdarzające się jeszcze kilka razy. W końcu zaczęliby się bać zadzierać z ludźmi, których ten człowiek broni.
- W takim razie dlaczego ty nie jesteś ich obrońcą? Jesteś przecież silny.
- Jakkolwiek pochlebia mi twoja opinia, muszę powiedzieć, że nieco mnie przeceniasz. Może i opanowałem szermierkę, ale sztuki zawsze przysparzały mi wielu trudności. Wiem, że dziwi cię, że nikt nie podjął się tego zadania, ale musisz zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze Podziemie rozciąga się na kilka dolin, połączonych biegnącymi pod wzgórzami i górami tunelami. Żeby jego działania odniosły skutki, taki obrońca musiałby mieć oko na cały ten obszar. To już samo w sobie jest praktycznie niewykonalne. A i tak wypada blado przy drugiej rzeczy. Potęga zmienia człowieka. - Do jego zwyczajowego nauczycielskiego tonu wdarł się jakiś niezrozumiały dla chłopaka smutek. - Dzięki niej może zdobyć wszystko. Daje mu ona całą władzę, jakiej zapragnie. Trzeba mieć naprawdę silnego ducha, by nie ulec takim pragnieniom. A każdego w pewnym momencie one dotykają. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że nikt nie może cię powstrzymać, że przed nikim nie odpowiadasz. Obrońca w każdej chwili może zostać tyranem.
- Ale żeby nigdy nikt nie spróbował? - nie dowierzał młodszy. -  Na pewno był ktoś, kto nie chciał tak po prostu stać i patrzeć. Ktoś musiał zostać tym obrońcą!
- I rzeczywiście taki ktoś był. Ale jak już wiele razy mówiłem, na tą historię nie jesteś gotowy. 
***
Słońce świeciło już wysoko na niebie, gdy zmęczony mentor przebudził się ze snu. Jaskinia, która służyła mu za dom była pogrążona w kompletnej ciemności, nie rozglądał się więc, jak robili to często inni budzący się ludzie. Zamiast tego dokładnie wsłuchał się  otoczenie, natychmiast odnotowując, że mieszkający z nim chłopak wyszedł lub zginął. Nie była to pierwsza taka sytuacja, ale w każdym przypadku denerwował się jak za pierwszym razem. Wstał więc ze swojego posłania i skierował w stronę, po której powinien spać jego towarzysz.
Pomieszczenie przemierzał na pamięć, od dawna przyzwyczajony do stałego braku światła, jednak powoli, gdyż chłopak miał tendencję do niedbałego rozrzucania swoich rzeczy po całym podłożu. Dokładnie zbadał rękami posłanie młodszego. Było puste. Puste i zimne, co znaczyło, że chłopak już dawno wyszedł. 
Westchnął głęboko, z jednej strony uspokojony, że jego podopieczny nie zmarł we śnie, z drugiej natomiast nieco zaniepokojony tym, co mogło spowodować jego wyjście. Jeśli się nie mylił, wiedział gdzie go szukać. Drzewo, z którego zaledwie minionej nocy chłopak zrywał owoce, już dawno stało się jego ulubionym punktem obserwacyjnym.  Może dlatego, że można było zarówno zobaczyć część Podziemia w pełnej okazałości, jak i rozciągające się w oddali zabudowania prawdziwego miasta. Ich dawnego domu. Młody wciąż często tam spoglądał. Zbyt często, jeśli spytać o zdanie mentora. On jednak nigdy nie czuł przywiązania do tamtego miejsca i odszedł dobrowolnie całe lata wcześniej. Chłopak natomiast mieszkał tam jeszcze niecałe dwa lata temu. Zaledwie pół roku spędził z nim w Podziemiu. Mentor nie pochwalał jego wycieczek, jednak nic nie mówił. Jego podopieczny, choć znacznie młodszy, to wiele przeszedł, prawdopodobnie więcej niż on i pół roku to zdecydowanie zbyt mało, by zapomnieć. Zwłaszcza jeśli ze skutkami będzie musiał borykać się przez całe życie. A niektórych rzeczy nie mógł nawet ukryć. Blizny, te okropne ślady, które starszy miał nieprzyjemność raz czy dwa zobaczyć, one zawsze były skrzętnie skryte pod ubraniem. Nazwisko, na którego dźwięk drżeli wszyscy mieszkańcy Podziemia, zostało całkiem zmienione, niemal zapomniane. Jednak nie potrafił ukryć włosów. Nawet gdy mocno nasuwał kaptur, niemal białe kosmyki zawsze wyglądały zza materiału. Tylko w nocy nie było ich widać. Sama ich długość dawała ludziom do myślenia. Tylko nieliczni mieszkańcy mieli dwukolorowe włosy. Albo mieli długie blond, albo krótkie czarne. Dwubarwność i długość - niezbyt krótkie, ale i niedługie, były czymś wyjątkowym. Ale ta wyjątkowość nie znaczyła nic dobrego. Większość takich osób była zabijana przez innych. Chłopak miał to szczęście, że został podopiecznym starszego. Inaczej już mogłoby go nie być. 
Przez to mentor martwił się jeszcze bardziej. Gdy z nim był, mógł ochronić chłopaka. Jednak gdy ten chodził sam, był całkowicie wystawiony, zarówno dla świetlistej, jak i mrocznej strony. Nie zwlekał więc, tylko szybko poszedł odnaleźć swojego podopiecznego.
I przewidział dobrze. Znalazł go siedzącego pod drzewem, szczelnie owiniętego peleryną, z głową skierowaną ku odległemu miastu. Usiadł obok niego, zauważając łzy płynące po jego policzkach. Dopiero gdy ich ramiona się zetknęły, zauważył, że młodszy się trząsł. Na sam dotyk niemal odskoczył, nieco uspokoił się jednak, gdy zobaczył swojego mentora. 
- Spokojnie - wyszeptał mężczyzna. Jego zazwyczaj szorstki głos, napełniony był nietypową wręcz łagodnością. - Już jesteś w Podziemiu. Jesteś jednym z nas. Nikt cię już nie skrzywdzi.
- Dlaczego? - zaszlochał chłopak. - Dlaczego muszę być mroczny? Urodziłem się jako De La Fos, jak to w ogóle możliwe? Co jest ze mną nie tak?
- Ciii. Wszystko dobrze. Mrok cię wybrał, nie jesteś zły. Siły nie są ani złe, ani dobre. To my wybieramy, jak chcemy ich użyć. 
- A jaki mam niby wybór? - szloch chłopaka przeszedł w gniew. W ułamku sekundy zerwał się na równe nogi, odwracając się w kierunku starszego. Mentor mógł się tylko zastanawiać, czy kiedyś jeszcze uda mu się zapanować nad swoimi emocjami. Czy przezwycięży traumę, którą przeszedł. - Jestem silny. Mogę użyć tej siły i mieć wszystko! Być taki sam jak oni! Albo mogę jej nie używać. Zbudować sobie jakiś marny szałasik i kulić się przed wszystkimi wokół! To nazywasz wyborem?
- To nie są wszystkie opcje - zachowywał spokój starszy. Powoli on również się podniósł, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Analizował w głowie różne możliwe scenariusze, zastanawiając się, jak uspokoić chłopaka. 
- A no tak! Pewnie sławetna historia, na którą nie jestem gotów! Ale wiesz co? Nigdy nie będę! Niezależnie od tego, ile nocnych patroli odbędziemy, ile treningów, czy ile rozmów. Zawsze skończy się tak jak teraz. Wiem, że jestem, jak ty to nazywasz, niestabilny emocjonalnie. Że nawet jak wszystko wydaje się w porządku, to w końcu wybucham. Nie ważne, czy płaczem czy gniewem. Nie ważne, jak bardzo próbuje, to i tak się dzieje. Wydaje ci się, że możesz mnie wyleczyć. Mnie się nie da wyleczyć! Jestem całkowicie zepsuty, skażony! Nigdzie nie ma dla mnie miejsca, bo wszyscy uważają mnie za wroga!
- To nieprawda.
- Myślisz, że nie widzę tych wszystkich spojrzeń? Nie słyszę szeptów? Powinienem iść prosto do miasta i pozwolić świetlistym mnie zabić! Przynajmniej nie marnowałbym twoich zapasów! To, co robię teraz, nie ma żadnego celu.
- Aren! - Dopiero podniesiony głos mentora przerwał jego wywód. - Być może, tylko być może się myliłem. Może rzeczywiście nigdy nie będziesz gotów. Może nie dane ci jest wysłuchać tej historii. Ale jest coś co mogę dla ciebie zrobić. - Wziął głęboki oddech, bijąc się z myślami. Nie wiedział, jak chłopak zareaguje na jego słowa, nie znał go wystarczająco długo. To, co zamierzał powiedzieć, mogło wszystko zniszczyć. Ale mogło też wiele naprawić, więc w końcu zebrał się w sobie i powiedział: - Zamierzam dać ci trzecią opcję, tu i teraz. Dam ci cel. Ale uprzedzam cię, to nie jest coś, co można zaniedbać. Jeśli podążysz tą drogą, nie będziesz mógł się wycofać. Od twoich decyzji będą zależeć losy wielu. Nie będziesz mógł ich zawieść. Rozumiesz?
Powiedzieć, że chłopak był oszołomiony to mało. Nigdy jeszcze nie widział, by jego mentor tak się zachowywał. Nawet nie zauważył kiedy cała złość z niego uleciała. Zastanawiał się nad słowami starszego, wiedząc, że wybór, przed którym za chwilę mógł stanąć nie będzie czymś, co można lekko potraktować. Prawda, chciał mieć jakiś cel, jakiś powód do życia. Jednak jeszcze tak niedawno nie obchodził go nikt, prócz samego siebie. Wiedział, że choć spędził ze stojącym przed nim mężczyzną niewiele czasu, to przeszedł długą drogę. Zmienił się. Choć wciąż nie potrafił poradzić sobie ze swoim umysłem, to i tak było już dużo lepiej, niż na początku. Myśląc o tym wszystkim, powoli pokiwał głową.
- Dobrze więc. Oto moja propozycja. Chcę, żebyś został obrońcą mroku.
***
Nim Aren oswoił się z propozycją mentora, minęło trochę czasu. Potem mężczyzna opowiedział mu historię, tą na którą mógł nigdy nie być gotów. Zanim skończył, nastał wieczór. W końcu znów siedzieli obaj ramię w ramię, opierając się o pień drzewa i podziwiając zachodzące słońce. Młodszy miał wiele do przemyślenia. Zwłaszcza po usłyszeniu opowieści mentora. Musiał przyznać, że rzeczywiście nie był na nią gotów. Nie do końca w każdym razie. Ale obaj zdawali sobie sprawę, że to był najwłaściwszy moment. 
Kiedy widać było już zaledwie skrawek słońca, chłopak wstał. Zaczęło dopadać go zmęczenie, ale czekał ich jeszcze patrol. Wiedział, że mentor da mu popalić na następnym treningu za to, że przez niego obaj nie zażyli zbyt wiele snu tego dnia. Jednak jakoś nie potrafił się tym przejmować. W końcu pojawiło się jakieś światełko w tunelu. Trzeci wybór, jak to ujął starszy.
- Wiesz co? - zagadnął po chwili mężczyznę. - Obrońca mroku brzmi strasznie badziewnie. Poza tym chyba trochę źle się kojarzy. Pomyślałem, że mroczni najbardziej boją się strażników. A raczej powinniśmy walczyć z takimi strachami. No i w zasadzie, od urodzenia miałem nim być, więc wydaje się to bardziej adekwatne...
- Sedno, Aren?
- Już, już, spokojnie. Mówię przecież. Nie chcę zostać obrońcą mroku. Zostanę mrocznym strażnikiem.
-------------------------------------------
------------------------------
--------------------------------------------
Witam wszystkich wytrwałych!
Dziś wreszcie poczyniłam jakieś realne postępy przy pisaniu czwartego rozdziału Odrodzenia, jednak wiem, że do skończenia go jeszcze daleka droga. Tymczasem postanowiłam pokazać Wam mały fragmencik równoległej do Odrodzenia pracy, o której to już nie raz wspominałam. Oto prolog Mrocznego Strażnika. Tutaj wszystko wygląda trochę inaczej.
>Po pierwsze, jest to książka w formie kilkurozdziałowych opowiadań. Gdy zacznę publikować same opowiadania, będzie można tu znaleźć ich chronologiczną kolejność, bo samo pisanie chronologiczne nie będzie. Mam obecnie plany na kilka opowiadań, a napisane w większości jedno. Niedługo może wezmę się za jego skończenie. 
>Po drugie, opowiadanie zaczynam publikować dopiero, gdy mam je całe napisane. Każde choć jest częścią całości, w jakiś sposób tworzy osobną historię i wszystkie te historie będzie można czytać w całości, a nie po rozdziale na pół roku.
>Nie znaczy to jednak, że opublikuje jeden post na 20000 słów z jednym opowiadaniem. Będę publikować rozdział po rozdziale, w kilkudniowych odstępach. Niektóre będą dłuższe, inne krótsze, ale tak już jest.
>Głównego bohatera, jego przeszłość i przyszłość, mam rozplanowane dużo lepiej niż w Odrodzeniu, prawdopodobnie dlatego, że to dla niego powstała historia, a nie on dla historii. Przyznam się szczerze, mam też do niego bardziej osobisty stosunek, jako że go wyśniłam.
>W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że pojawi się tu dość sporo walki na miecze. By osiągnąć jak największą realność, wszystkie ruchy zostały stworzone na podstawie mini roleplay'u, którym urozmaicamy sobie z koleżanką przerwy. Dzięki temu, że w większości każda z nas odpowiada za twórczą stronę własnej strony konfliktu, walka nie toczy się zbytnio schematycznie, obie strony nie wiedzą czego się spodziewać. Trochę bardziej realnie będzie, jeśli ogarniemy sobie jakieś porządne sztuczne miecze, a nie długopisy...
Do kiedyś,
AT
PS. Może kiedyś w końcu ruszę tyłek i ogarnę jeden styl wszystkim wpisom, ale z pewnością jeszcze nie dziś.

piątek, 1 lutego 2019

Rozdział 3 "Krążąc i knując"

Od kiedy zaczęły pojawiać się przebłyski, musiały minąć dwa lata, by jej wiedza o poprzednim życiu została skompletowana. Spotkania z Anselmem zdążyły zmienić się z aberracji w zwyczaj. Przez ten czas nauczyła się całkowicie mu ufać. Jego pomoc okazała się nieoceniona. Służył jej wsparciem i radą. Czasem udało mu się zdobyć jakieś informacje od brata, które to później jej przekazywał. Rozszyfrowywali razem tajemnicze wiadomości od Pani Życia i układali w całość wspomnienia. Bronił ją przed pułapkami Morta, a sam jego widok odstraszał źle życzących księżniczce ludzi.
Wbrew temu wszystkiemu jednak, rzadko widziano ich razem. On został pełnoprawnym rycerzem i wszedł w dorosłość. Jej nadano miano honorowej kapłanki Vity i powierzano coraz więcej obowiązków. Poza tym przy swoich spotkaniach starali się pozostać raczej niezauważeni. Nigdy nie było do końca wiadomo, z jaką reakcją może się spotkać ich relacja, gdyby została upubliczniona. Raczej rzadko można było zaobserwować tak rozwiniętą znajomość między dwojgiem szlachetnie urodzonych młodych ludzi, która nie miała podłoża romantycznego. Choć może romantyzm jest złym słowem. Na dworze królewskim, gdzie patrzono na każdy twój ruch i wciąż trzeba było umacniać swoją pozycję, związki były zazwyczaj niczym więcej jak tylko polityczną grą. Zaloty jednak były wszechobecne. A już samo to niepokoiło Penelopę. Z pewnością ktoś odczytałby ich spotkania w taki właśnie sposób, co znacznie wszystko komplikowało.
Gdyby Anselm rzeczywiście starał się o jej rękę, nie spodobałoby się to znacznej części szlachty. Ród Invel i tak już zyskał znaczną potęgę, gdy jego dziedzic objął stanowisko Najwyższego Kapłana. Małżeństwo z członkiem rodziny królewskiej jeszcze umocniłoby jego pozycję. A młodzieniec miał duże szansę, by prośba o jej rękę została rozpatrzona pomyślnie. Potężny ród, wysoko postawiony, bo niemal na równi z samą rodziną królewską. Młody, obiecujący rycerz, służący królestwu. Wreszcie bliski przyjaciel jednego z książąt, darzony głębokim zaufaniem. Gdyby jeszcze ich liczne spotkania zostały ujawnione, przesądziłoby to sprawę. Osobiste preferencje co prawda znaczyły tyle co nic, ale dziewczyna była w końcu jedyną córką. Oczkiem w głowie rodziców. Jeśli nadarzyłaby się okazja na pewno ich wybór padłby na tego, którego darzyła sympatią.
Dlatego właśnie ich spotkania pozostały sekretem. Nawet najbliższa służba księżniczki wiedziała tylko o kilku z nich. Prawda, ufała im, jednak wiedziała co nieco o pałacowych plotkach. Nigdy nie można było ich kontrolować.
Kolejny jeszcze rok minął jej między determinacją do wykonania zadania, a stanem niemal depresyjnym. Po ostatnich wspomnieniach domyśliła się, że mężczyzna ze świątyni odrodził się by zostać Najwyższym Kapłanem. Długo dyskutowała o tym z Anselmem. Braci nie łączyła może szczególna więź, jednak wciąż trudno było uwierzyć, że stało za tym coś takiego. Penelopa często modliła się do Vity, by ta potwierdziła jej przypuszczenia, ale nigdy nie uzyskała jasnej odpowiedzi. Wciąż pojawiały się tylko ostrzeżenia. Dziewczyna zaczęła stawać się wręcz zdesperowana, kiedy Anselm postanowił podejść do sprawy z inne strony. Podczas gdy ona wielbiła Panią Życia, a za Mortem, ładnie ujmując, nie przepadała, on od najmłodszych lat na równi czcił oboje najwyższych bogów. Jeśli więc Vita nie odpowiadała, naturalnym wydawało się zwrócenie do jej męża.
Gdyby powiedział jej wcześniej o swoich planach, pewnie by go wyśmiała. A on i tak by to zrobił, w końcu jego pomoc nie zawsze polegała tylko na wspieraniu jej we wszystkim, co sobie postanowi. Wtedy zaś mógłby wyskoczyć z całkowicie nieoficjalnym i zupełnie nieszlacheckim 'A nie mówiłem?'. Ale to tylko jeśli informacja byłaby inna. W rzeczywistości przez jakiś czas nie był nawet w stanie powiedzieć księżniczce o odpowiedzi Morta. Wiedział, że przez pomoc Penelopie, stanie przeciwko bratu, ale nigdy nie podejrzewał, że dosłownie. Pomyślałby, że odkrycie prawdy sprawi, że straci jakiekolwiek uczucia do brata. Nie mógł się bardziej mylić. Prawda w jakiś sposób sprawiła, że go zrozumiał. Cały dystans do rodziny, do niego, nagle nabierały sensu. Niezmierna determinacja i bezwzględne dążenie do celu, stawały się jasne. Przedwczesna wręcz dojrzałość i dziwne niekiedy zachowanie nie mogło już nabrać więcej sensu. A gdy raz o tym pomyślał, nie mógł przestać zastanawiać się, co spotkało jego brata w poprzednim życiu, że był w stanie tyle poświęcić.
W końcu powiedział o wszystkim Penelopie. Tak jak wcześniej ona opowiadała o wszystkim jemu, teraz on wyjawił wszystko jej. Jedno tylko zostawił dla siebie. Później w końcu i o tym jej powiedział, w końcu nie było między nimi tajemnic. Ale wtedy jeszcze nie potrafił wyjawić, że postać jego brata budziła w nim niechętny podziw. W końcu tamten osiągnął cel, zdobył władzę. Nie wahał się zwrócić do samego Pana Śmierci, przystać na jego przerażające warunki. To co robił, nie było może dobre, ale ich królestwo czciło oboje bogów. Vita i Mort. Dobro i zło. Małżeństwo. Równowaga. Anselm nie musiał pochwalać jego czynów, by je szanować. A na to ostatnie nie mógł nic poradzić.
Kiedy w końcu stało się zupełne jasne, kto dokładnie stoi przeciwko im, Penelopa postanowiła, że najwyższy czas zacząć działać. Nie zamierzała zawieść bogini, która wspierała ją na każdym kroku nowego życia.
Zaczęła od małych rzeczy. Usiłowała dowiedzieć się jak najwięcej o doczesnych poczynaniach Najwyższego Kapłana. Wątpiła, by dotarła do niej informacja o tym, jak wiele dusz zostało już poświęconych, ale mogła przynajmniej poznać jego metody.
Już na początku uświadomiła sobie, że zadanie było trudniejsze, niż na początku jej się wydawało. Nawet mimo swojej pozycji, dziedzic rodu Invel nie mógł tak po prostu poświęcać dusz bogom. Jego też obowiązywały jakieś zasady. Co prawda nigdy nie składał przysięgi o nieagresji, jak robili wszyscy poświęcający swoje życie na służbę Vicie, bo też nigdy samej bogini nie służył. Już na początku swojej kariery służył w skrzydle Morta, gdzie jak można się domyślić, odnosił znaczne sukcesy. Ale nawet kapłani Pana Śmierci mogli poświęcać mu jedynie zwierzęta. Wszyscy byli świadomi, co czekało tych, których dusze zostały poświęcone. Matki straszyły nieposłuszne dzieci opowieściami o przeraźliwej pustce i chciwych pazurach boga. Od setek lat przekazywanie dusz bogom było zakazane. Dlaczego bogom, a nie bogu? Cóż, nikt nie chciał, żeby Pan Śmierci poczuł się urażony. Lepiej przecież nie narażać się na jego gniew. Od zasady istniał jednak wyjątek. Za najstraszliwsze, najbardziej okrutne zbrodnie, przestępca mógł zostać skazany na poświęcenie Mortowi. Zdarzało się to bardzo rzadko, w końcu nikt nie chciał ryzykować takiego losu, jednak zawsze od czasu do czasu znajdował się ktoś, kto popełnił coś niewyobrażalnego. Księżniczka nawet nie mogła się zdziwić, gdy zauważyła, że w ostatnich latach liczba takich wyroków wzrosła.
Najwyższy Kapłan musiał jednak być bardzo ostrożny. Gdyby tylko ktoś zdołał udowodnić mu, że nieautoryzowanie poświęca ludzkie dusze, czekałaby go taka sama kara. Istniała oczywiście szansa, że ze względu na ich porozumienie, Mort pozwoliłby mu odrodzić się ponownie, ale bogowie nie słynęli z cierpliwości. Penelopa wątpiła, żeby zarówno jej przeciwnik, jak i ona, mogli dostać drugą szansę, gdyby zginęli przed zakończeniem zadania. Podejrzewała, że on również tak myślał. Wszystkie jego zbrodnie musiały być więc całkowicie uzasadnione, jak wyroki, lub całkowicie tajne, jak morderstwo kapłanki, którego dopełnił się w poprzednim życiu. Wydawało się więc, że nie było nawet najmniejszych szans, by dowiedzieć się czegoś więcej o poczynaniach mężczyzny.
Lecz wtedy natrafiła na raporty. Były ich dziesiątki, może nawet setki. Pochodziły z różnych części państwa i Penelopa nie była pewna, dlaczego wszystkie znajdowały się w stolicy. Ludzie zaczęli znikać. Jednego dnia wychodzili z domu i nigdy już nie wracali. Czasem w okolicy można było znaleźć ślady szamotaniny, ale w żadnym z przypadków nikt nic nie wiedział i nikt nic nie słyszał. Kilka razy jednak udało się znaleźć ślady, które wskazywały na to, że ofiary gdzieś wywożono. Za każdym razem prowadziły do stolicy. To nieco wyjaśniało miejsce składowania raportów i trudność, z jaką było jej znaleźć. W końcu nie znajdowały się w pierwszej lepszej części stolicy, a w samym jej sercu, jednym z pałacowych skrzydeł. W kwaterach Królewskich Służb Specjalnych, które odpowiadały za dziwne zdarzenia, niewyjaśnione zgony, oraz oczywiście siatkę szpiegowską i tajną sieć informacyjną, nie żeby o dwóch ostatnich wiedział ktokolwiek poza rodziną królewską, Najwyższym Kapłanem i samymi członkami. Sama Penelopa dowiedziała się o nich od jednego z braci, jako że nie miała szans na dziedziczenie tronu. Dostanie się do ich kwater wymagało szeregu kłamstw, manipulacji i dywersji, a i tak nie udałoby jej się, gdyby nie drobna, nieoczywista pomoc Vity.
Mimo, że zaplanowanie samego dostania się do środka i czekanie na odpowiednie okoliczności zajęło jej niemal trzy miesiące, była niezmiernie zdeterminowana, by osiągnąć swój cel. Nie powstrzymywało jej nawet to, że wtedy tak naprawdę nie wiedziała jeszcze, czy na miejscu w ogóle uda jej się coś znaleźć. I zawziętość się jej opłaciła. Wszystko, co choć trochę zbliżało ją do poznania przeciwnika, uznawała za wielki sukces, jednak to był sukces ogromny. Zrozumiała bowiem trzy ważne rzeczy. Raporty sięgały na kilkanaście lat wstecz, więc Najwyższy Kapłan miał dostęp do swoich wspomnień wcześniej niż ona i nawet gdy jeszcze był dzieckiem, już zaczął wykonywać swoje zadanie. Ilość raportów nie pozostawiała wątpliwości, że nie próżnował, a wręcz przeciwnie, systematycznie zbliżał się do celu. I wreszcie różnorodność miejsc i często krótkie odstępy czasowe między poszczególnymi zaginięciami doprowadziły ją do trzeciego wniosku. Tego jednego, którego obawiała się najbardziej. Najwyższy Kapłan, Lander Invel, nie działał sam.
Jak bardzo wiedza okazała się przygnębiająca, wciąż pozostawała wiedzą, a mając wiedzę, mogła rozpocząć działania. A raczej mogłaby, gdyby wymyśliła choć jeden sposób na pozbycie się całej siatki współpracowników kapłana. Samo to, że Służby Specjalne połączyły wszystkie sprawy i wszczęły śledztwo, było jakimś pocieszeniem. Jednak nikt, zupełnie nikt nie ośmieliłby się oskarżyć o cokolwiek Najwyższego Kapłana. Nawet gdyby sam król wysunął oskarżenie, lud mógłby wzniecić bunt z samego szacunku dla pozycji pośrednika bogów. Starszy Invel praktycznie kontrolował koronę. To dlatego Mort pozwolił mu odrodzić się jako szlachcic, który zostanie kapłanem, a nie jako książę. Oczywiście, król podejmował większość decyzji, ale gdyby Invel ich nie aprobował, wystarczyłoby jedno jego słowo, by zostały zmienione. Proste "bogowie są temu przeciwni", czy "Najwyżsi nie są z tego zadowoleni", które mógł wypowiedzieć praktycznie zawsze i wszędzie, dawały mu wszystko, czego mógłby zapragnąć.
Jej życie byłoby o wiele prostsze, gdyby nie odrodziła się jako dziewczyna. Co z tego, że była księżniczką, że miała miano honorowej kapłanki Vity? Wszystko to znaczyło praktycznie nic. Nie miała żadnej władzy, żadnych wpływów. Była niczym więcej, jak tylko politycznym narzędziem. Gdyby nie cieszyła się szczególną przychylnością Vity, nikt by jej nawet nie słuchał. Może korona była kontrolowana, jednak wciąż, jako książę miałaby większe pole do popisu.
Oczywiście, rozumiała, że gdyby była księciem, musiałaby wyjeżdżać i już zupełnie nie mogłaby powstrzymać starszego Invela. Jednak logiczne myślenie odchodziło w kąt, gdy znajdowała się na skraju, balansując między jedną trudnością a drugą. Vita musiała być naprawdę zdesperowana, skoro nie reagowała na wszystkie jej wyrzuty i groźby wypowiadane w tych momentach słabości. Potem oczywiście rzewnie przepraszała i składała wielkie ofiary, ale zazwyczaj bogowie nie dawali czasu na takie rzeczy.  
Anselm zareagował na wieści znacznie spokojniej. Jeśli istnienie Służb Specjalnych go zaskoczyło, nie dał po sobie tego poznać. Był dużo bardziej zainteresowany jej wyprawą do ich kwater. Mianowicie, dlaczego nic mu o niej nie powiedziała.
- Jak mam cię chronić, gdy robisz takie rzeczy? To było niebezpieczne, ja powinienem to zrobić, a nie ty - powiedział wtedy.
- Nie potrzebuję nieustannej ochrony. Potrafię o siebie zadbać. I nie miałam żadnego obowiązku, żeby cię o czymkolwiek informować - odpowiedziała w gniewie.
- Obiecałem coś twojemu bratu. Nie łamię danego słowa.
- Nie zamierzam siedzieć bezczynnie w bezpiecznym miejscu, gdy giną niewinni ludzie!
- Twoje bezpieczeństwo jest priorytetem! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści. 
- Priorytetem jest pokonanie Pana Śmierci! 
- I kto to zrobi, gdy coś ci się stanie? - spytał nagle łagodniej. 
Nawet po wszystkim, co mu powiedziała, nie był przeciwnikiem Morta. Nie naprawdę. Wychowano go w konkretny sposób, nigdy nie sprzeciwiłby się bogom. Jej misję widział raczej jako walkę przeciwko Najwyższemu Kapłanowi, niż temu, kto podarował mu to życie. Było to powodem ich licznych sporów, które jednak zawsze kończyły się w chwili, gdy Penelopa się uspokajała. Mimo wszystko, potrafiła go częściowo zrozumieć. Podejrzewała, że i ona widziałaby wszystko inaczej, gdyby była jedynie świadkiem, a nie uczestnikiem wszystkich wydarzań. Anselm czasem jednak nieco odpuszczał. Wiedział lepiej niż ktokolwiek, jakie argumenty najskuteczniej do niej trafiały. Dlatego też wtedy nie zaprzeczał, jakoby walczyli z Mortem. Oczywiście, odniosło to choć częściowy skutek. Księżniczka się uspokoiła i postanowili tymczasowo odpuścić temat, skupiając się na przedyskutowaniu wszystkiego, czego się dowiedziała.
Lecz nawet po kolejnych rozmowach i godzinach przemyśleń nie potrafili ustalić, co zrobią dalej. Nie było żadnego sposobu, by połączyć wszystkie zaginięcia z Najwyższym Kapłanem. Nawet łapiąc go na gorącym uczynku istniało wysokie prawdopodobieństwo, że ten wykaraska się z tego bez szwanku. Jego pozycja czyniła go wręcz nietykalnym. 
Nie mogąc zwalczyć problemu u źródła, postanowili w końcu zająć się likwidowaniem objawów. Skoro Invel miał całą siatkę pomocników, trzeba było ją zniszczyć, nitka po nitce. A nie mieli problemu z wymyśleniem, jak się do tego zabrać. Wystarczyło tylko śledzić Landera.
Plan był czasochłonny, a jego efekty niewielkie, jednak i tak lepszy, niż siedzenie bezczynnie. Prowadził do wielu nieprzespanych nocy, ale Penelopa i tak rzadko sypiała odkąd zaczęły wracać jej wspomnienia. Najwyższy Kapłan spotykał się ze swoimi pachołkami, nie można było ich nazwać inaczej, tylko w ciemności. Miał zapewne nadzieję, że uchroni go to przed wykryciem, tymczasem pozwoliło księżniczce i rycerzowi psuć mu szyki. Oboje zabiegani od jednej odpowiedzialności do kolejnej nie mogli narzekać na nadmiar wolnego czasu. Tylko w nocy, poza szczególnymi przypadkami, kiedy i ten czas był zajęty, mogli oddawać się swojemu zadaniu. 
W przeciągu kilku tygodni, kiedy nabierali wprawy, zwykłe śledzenie zmieniło się w prawdziwe przeszkadzanie w planach. Z podsłuchiwanych rozmów dowiadywali się o celu każdego z pachołków jeszcze zanim ten wyruszył, fałszując oficjalne pisma upewniali się, że miejsce jest wystarczająco strzeżone, a sam pachołek kończył zazwyczaj wplątany w jakąś drobną nielegalną sytuację, która zapewniała mu zaszczytne miejsce w zamkowych lochach. Przynajmniej do czasu, gdy stwierdzili, że równie dobrze mogą przesłuchiwać osoby spotykające się z Kapłanem. Wiązało się to jednak z tym, że takie osoby nie mogły potem nikomu o tym powiedzieć. A był tylko jeden sposób, by być tego w stu procentach pewnym. 
Na początku oboje mieli opory. Jedno to eliminowanie przeciwnika w walce, inne to zabijanie bezbronnego więźnia. Misja Penelopy wymagała jednak podejmowania trudnych decyzji. Ci ludzie czynili wiele zła na polecenie Kapłana, na cześć Pana Śmierci. Nie można było zaprzeczyć ich winie. W świetle prawa za swoje zbrodnie powinni zapłacić życiem. Dziewczyna może nie była dziedziczką i nie miała władzy, jednak została wychowana jako członek rodziny królewskiej. Niewielu miało na swoich rękach tyle krwi co władcy, nie ważne, czy była to krew niewinnych, czy zbrodniarzy. Sądy zawsze były częścią panowania, a wyroki śmierci zawsze były częścią sądów. Rozważając to wszystko, podjęła decyzję. Anselm natomiast trwał przy niej wiernie, dokładnie tak, jak obiecał.
Jednak, mimo wszystko, od czasu pierwszego przesłuchania zawsze przekraczała próg świątyni Pani Życia z niejakim niepokojem. Nawet jeśli to rycerz zawsze był tym, który musiał czyścić swój miecz tuż przed świtem, wyrok wydawała ona. A wydawał się on niezgodny ze wszystkimi zasadami, jakimi kierowały się kapłanki Vity. 
Jeszcze w poprzednim życiu słyszała powiedzenie "cel uświęca środki". Skoro bogini nie zakończyła jeszcze jej egzystencji, widocznie była to prawda.
Z każdym kolejnym przesłuchaniem oboje zdawali się coraz bardziej przyzwyczajać do faktu odbierania życia. Oboje twardo trzymali się różnicy między nimi, a Kapłanem - oni nie poświęcali dusz, jedynie robili to, co konieczne. I tak każdy los był lepszy, niż bycie poświęconym. 
Nie każda noc poza łóżkiem kończyła się konfrontacją. Pachołki nigdy nie wiedziały wiele. Tylko to, co było zupełnie niezbędne. Co jakiś czas wciąż przeprowadzali z nimi rozmowy, ale było to czysto zapobiegawcze. Wyjątek stanowiły przypadki, gdy podsłuchując spotkania Kapłana, usłyszeli coś dziwnego. Wszelkie niezgodności, sprzeczności, czy zwykłe zmiany - nic nie mogło zostać przez nich pominięte. Skutki mogły okazać się katastrofalne. Raz tak się stało i po masakrze, która po tym nastąpiła, Penelopa i Anselm wiedzieli, że nigdy już nie mogą sobie pozwolić na nieuwagę. 
Jednak nocne wyprawy nie były wszystkim. Każdy publiczny posiłek, każde opuszczenie murów pałacu, każdy ruch poza prywatnymi komnatami, wszystko wymagało niesamowitej czujności, graniczącej niemal z paranoją. Nigdy nie było wiadomo, kiedy przeciwnik się potknie i nieświadomie wyjawi coś istotnego. 
Między obowiązkami wobec bogini a tymi wobec kraju trudno było znaleźć choć chwilę na odpoczynek. Trudno było utrzymać w tajemnicy ciemne kręgi pod oczami, czy zasypianie nawet na stojąco w losowych momentach. Zaczynało brakować chęci, by rano wstać z łóżka, jeśli oczywiście w ogóle się kładli. Ale dopiero gdy zawroty głowy doprowadziły księżniczkę do utraty przytomności w trakcie spaceru z rodzicami, Anselm powiedział dość.
Trudno było znaleźć idealne rozwiązanie, jednak rycerz uświadomił Penelopie, że kontynuując w taki sposób, doprowadzą się do stanu, w którym nie będą w stanie przeszkodzić Landerowi. Ustalali grafiki, dzięki którym każde z nich miało mieć czas na odpoczynek. W końcu postanowili nawet zatrudnić sobie pomoc. Wadą zatrudnianych było to, że zawsze mogli zdradzić na rzecz tego, kto zapłaci im więcej. Zaletą to, że nie zadawali pytań. 
W końcu udało się opracować system bliski perfekcji. Wciąż wiele nocy pozostawało nieprzespanych, a wiele dni paranoicznych, ale nie odbijało się to już w takim stopniu na ich zdrowiu. Czasem zdarzało się, że rówieśniczki musiały budzić księżniczkę w środku zajęć, a Anselm przez nieuwagę całował ziemię na treningach. Niekiedy wykonywali powtarzalne czynności w transie, nie zwracając uwagi na otoczenie, o czym przekonywali się dopiero, gdy ktoś oczekiwał od nich jakiejś reakcji. Udawało im się jednak robić to na tyle naturalnie, że wszyscy ostatecznie stwierdzali, że to część ich osobowości.
W całym zamieszaniu Penelopa niemal zapomniała o zbliżającej się wizycie władców sąsiedniego królestwa. Były traktaty, które wymagały przedłużenia i nowe, które trzeba było uzgodnić. A jeśli plotki były prawdziwe, jedna z księżniczek mogła wyjechać obiecana któremuś z książąt. Dla Penelopy wszystko to znaczyło mniej więcej tyle, że przez najbliższy czas będzie musiała się zachowywać jak idealna księżniczka. Żadnego zasypiania, czy odpływania w trakcie konwersacji. I czyż nie było to po prostu wspaniałe!


-----------------------------------------
------------------
-----------------------------------------

Streszczę się.
Pisanie przez ostatnie kilka miesięcy idzie mi po prostu... aż brak mi słów.
Może utknęłam trochę między całą tą ideą nowej szkoły, internatu, przygotowaniem do certyfikatu z angielskiego i prowadzeniem szkolnej gazetki. 
Tak bardzo nie wiem co właściwie dzieje się z Odrodzeniem. Mam kilka zaplanowanych punktów, jak zakończenie (serio, ostatnie rozdziały mam już tak rozpracowane, że bardziej już chyba nie możne) i jakieś 3-4 większe wydarzenia na przestrzeni całości. Ale poza tym? Kompletna improwizacja. Staram się dopracować wszystko jak najlepiej, stąd też tyle to zajmuje. 
Dobra, zanim notatka będzie dłuższa od rozdziału...
Nie powiem, kiedy następna aktualizacja, bo i tak się pewnie bym z tego nie wywiązała. Styl zmienię kiedy indziej, bo naprawdę nie mam już teraz siły bawić się HTML.
Tymczasem
Do następnego~
~AT