Księżyc leniwie przesuwał się po nocnym niebie co chwilę zasłaniany grubą warstwą chmur, gdy młody chłopak zwinnie wdrapywał się na usytuowaną na wzgórzu jabłoń. Zerwał kilka owoców ze szczytu, gdzie były one najdojrzalsze i szybko dołączył do swojego opierającego się o pień drzewa mentora. Obaj byli od stóp do głów odziani w czerń, ich twarze zasłaniały głęboko nasunięte kaptury. Przez dłuższą chwilę w ciszy patrzyli na rozciągającą się przed nimi dolinę. Na pierwszy rzut oka nie działo się tam nic niezwykłego, jednak jeśli wiedziało się gdzie szukać, można było zobaczyć tętniące życiem miasto. Nie umywało się ono do miast w innych częściach świata. Składało się głównie z byle jak skleconych prowizorycznych domów i szałasów, w większości poukrywanych między krzakami. Jednak to i tak było wiele dla rodzaju ludzi, który tam mieszkał. Taki już urok Podziemia. Niektórzy, zwłaszcza nowi, ciągle jeszcze mieszkali na ulicy, powoli zbierając materiały, z których mogliby zbudować sobie nawet najskromniejsze lokum. Ci z dłuższym stażem i większą mocą mieszkania mieli już całkiem solidne. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu nieoficjalnie rządzili tym miejscem. Prawdziwej władzy nie sprawował tu nikt. Nie można rządzić czymś, co oficjalnie nie istnieje.
- Zawsze tak to wyglądało? - zapytał chłopak, wciąż nie odrywając wzroku od jedynego miejsca w Diatrem, które było dla niego względnie bezpieczne.
- Zadawałeś to pytanie setki razy - odparł mężczyzna, odbijając się od drzewa i ruszając w dół wzgórza.
- Wciąż mam nadzieję, że wreszcie mi odpowiesz. - Młodszy powoli ruszył jego śladem. - Ciągle powtarzasz tylko, że nie jestem gotowy.
- Od wczoraj nic się w tej kwestii nie zmieniło.
***
Pierwsze promienie słońca zaczynały rozświetlać okolicę, gdy przechadzali się po jednej z części Podziemia. Zsunęli już swoje kaptury, wiedząc, że nie muszą się tam ukrywać. Niektórzy ludzie odwracali za nimi głowy, inni w ogóle nie zwracali na nich uwagi. Większość rozpoznawała starszego.
Był średniego wzrostu mężczyzną o smukłej acz wysportowanej sylwetce. Pomarszczone czoło i ostre spojrzenie wyrazistych piwnych oczu dodawały surowości jego przystojnej, nieco pociągłej twarzy. Długie za ramiona zabrudzone blond włosy spiął z tyłu w dość niedbały kucyk. Jego ciało w większości zasłaniały ubrania, jednak tam, gdzie skóra spod nich wyglądała, była wręcz niezdrowo blada. Nocny tryb życia miał zarówno zalety, jak i wady.
Młodszy różnił się od swojego mentora. Nie przebywał w Podziemiu zbyt długo, więc nikt go jeszcze nie rozpoznawał. Był wysoki jak na swój wiek. Miał zgrabną, wyprostowaną, jednak trochę wychudzoną sylwetkę. Pod ubraniem wyraźnie rysowały się mięśnie. Twarz, na której spoczywały drobne usta, zadarty nos i szare przyjazne oczy, miała dość dziewczęce rysy. Miał niezbyt długie włosy, przy skórze smoliście czarne, za to o końcówkach tak jasnych, że niemal białych. To właśnie ich kolor przyciągał wzrok innych - świadczyły bowiem o jego przeszłości. Wciąż często wymykał się na słońce, więc jego cera była lekko opalona. Poza włosami nic nie wskazywało na jego dawny wysoki status społeczny.
Obaj mieli na sobie wygodne, niekrępujące ruchów ubrania. Po ich ramionach spływały czarne, już nieco zniszczone peleryny. Mieli również miecze. Ostrze starszego spoczywało u jego pasa, natomiast jego uczeń trzymał swoje w pochwie zawieszonej na plecach.
Kierowali się w stronę swojego małego mieszkania, gdy nieprzyjemna scena przyciągnęła wzrok chłopaka. Czarnowłosy mężczyzna właśnie zamachnął się mieczem na szałas kulącej się obok niego trzyosobowej rodziny. Po chwili prowizoryczne mieszkanie zmieniło się w stertę śmieci. Brunet zaczął coś krzyczeć, po czym podniósł swoją broń na najmłodszą z trójki osób - kilkuletnią dziewczynkę. Jej matka zasłoniła ją własnym ciałem i zaczęła błagać mężczyznę, by nie krzywdził jej dziecka, podczas gdy ojciec przeszukiwał zgliszcza. W końcu wyciągnął z nich niewielki worek i podał swojemu oprawcy. Ten powoli zajrzał to niego, prychnął i odszedł, przedtem jeszcze uderzając kobietę swoją potężną dłonią.
- Dlaczego oni na to pozwalają? - zapytał cicho chłopak.
- Nie wszyscy mają tyle mocy, co ty - wyjaśnił mentor. - Żeby zachować życie, oddają wszystko co mają. Jeśli się nie sprzeciwiają, jest szansa, że zniszczenia będą niewielkie, jak ten szałas. Gdyby jednak nie chcieli się ukorzyć, skończyliby o wiele gorzej.
- W takim razie, dlaczego my nic nie zrobimy? Mamy dość mocy, by pokonać takiego dryblasa.
- Po pierwsze, musisz się jeszcze wiele nauczyć. A poza tym ta walka ściągnęłaby na tych ludzi jeszcze większe szkody.
- Dlaczego? - zdziwił się szarooki. - Przecież byśmy ich obronili.
- Ten dryblas, jak go nazwałeś, rządzi tym miejscem wystarczająco długo, by się do tego przyzwyczaić. Myślisz, że cieszyłby się z przegranej? - Chłopak powoli pokręcił głową. - Właśnie. Wróciłby, szukając zemsty. Jednak dlaczego miałby się mścić na nas, jeśli poprzednio przegrał? Wyżyłby się na tej rodzinie. Pokazałby tym, że jeśli się przeciwstawiasz, to tylko odwlekasz nieuniknione. A takie odwlekanie będzie cię drogo kosztować.
- Więc nie da się nic zrobić?
- Potrzeba kogoś naprawdę silnego. Kogoś z reputacją wystarczającą, by tacy jak ten mężczyzna się go bali. Potrzeba, jakby to ująć, pełnoetatowego obrońcy dla tych ludzi.
- I wtedy nie wracaliby się mścić?
- Może by wracali - przyznał powoli mężczyzna. - Ale coś mi mówi, że zbyt obawialiby się jego gniewu. A nawet jeśli jednak by wrócili, to jak myślisz, co by zrobił ten człowiek, gdyby się o tym dowiedział?
- Ja bym ich znalazł i sprał - stwierdził po chwili chłopak.
- No właśnie. Wyobraź sobie podobne sytuacje zdarzające się jeszcze kilka razy. W końcu zaczęliby się bać zadzierać z ludźmi, których ten człowiek broni.
- W takim razie dlaczego ty nie jesteś ich obrońcą? Jesteś przecież silny.
- Jakkolwiek pochlebia mi twoja opinia, muszę powiedzieć, że nieco mnie przeceniasz. Może i opanowałem szermierkę, ale sztuki zawsze przysparzały mi wielu trudności. Wiem, że dziwi cię, że nikt nie podjął się tego zadania, ale musisz zrozumieć dwie rzeczy. Po pierwsze Podziemie rozciąga się na kilka dolin, połączonych biegnącymi pod wzgórzami i górami tunelami. Żeby jego działania odniosły skutki, taki obrońca musiałby mieć oko na cały ten obszar. To już samo w sobie jest praktycznie niewykonalne. A i tak wypada blado przy drugiej rzeczy. Potęga zmienia człowieka. - Do jego zwyczajowego nauczycielskiego tonu wdarł się jakiś niezrozumiały dla chłopaka smutek. - Dzięki niej może zdobyć wszystko. Daje mu ona całą władzę, jakiej zapragnie. Trzeba mieć naprawdę silnego ducha, by nie ulec takim pragnieniom. A każdego w pewnym momencie one dotykają. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że nikt nie może cię powstrzymać, że przed nikim nie odpowiadasz. Obrońca w każdej chwili może zostać tyranem.
- Ale żeby nigdy nikt nie spróbował? - nie dowierzał młodszy. - Na pewno był ktoś, kto nie chciał tak po prostu stać i patrzeć. Ktoś musiał zostać tym obrońcą!
- I rzeczywiście taki ktoś był. Ale jak już wiele razy mówiłem, na tą historię nie jesteś gotowy.
***
Słońce świeciło już wysoko na niebie, gdy zmęczony mentor przebudził się ze snu. Jaskinia, która służyła mu za dom była pogrążona w kompletnej ciemności, nie rozglądał się więc, jak robili to często inni budzący się ludzie. Zamiast tego dokładnie wsłuchał się otoczenie, natychmiast odnotowując, że mieszkający z nim chłopak wyszedł lub zginął. Nie była to pierwsza taka sytuacja, ale w każdym przypadku denerwował się jak za pierwszym razem. Wstał więc ze swojego posłania i skierował w stronę, po której powinien spać jego towarzysz.
Pomieszczenie przemierzał na pamięć, od dawna przyzwyczajony do stałego braku światła, jednak powoli, gdyż chłopak miał tendencję do niedbałego rozrzucania swoich rzeczy po całym podłożu. Dokładnie zbadał rękami posłanie młodszego. Było puste. Puste i zimne, co znaczyło, że chłopak już dawno wyszedł.
Westchnął głęboko, z jednej strony uspokojony, że jego podopieczny nie zmarł we śnie, z drugiej natomiast nieco zaniepokojony tym, co mogło spowodować jego wyjście. Jeśli się nie mylił, wiedział gdzie go szukać. Drzewo, z którego zaledwie minionej nocy chłopak zrywał owoce, już dawno stało się jego ulubionym punktem obserwacyjnym. Może dlatego, że można było zarówno zobaczyć część Podziemia w pełnej okazałości, jak i rozciągające się w oddali zabudowania prawdziwego miasta. Ich dawnego domu. Młody wciąż często tam spoglądał. Zbyt często, jeśli spytać o zdanie mentora. On jednak nigdy nie czuł przywiązania do tamtego miejsca i odszedł dobrowolnie całe lata wcześniej. Chłopak natomiast mieszkał tam jeszcze niecałe dwa lata temu. Zaledwie pół roku spędził z nim w Podziemiu. Mentor nie pochwalał jego wycieczek, jednak nic nie mówił. Jego podopieczny, choć znacznie młodszy, to wiele przeszedł, prawdopodobnie więcej niż on i pół roku to zdecydowanie zbyt mało, by zapomnieć. Zwłaszcza jeśli ze skutkami będzie musiał borykać się przez całe życie. A niektórych rzeczy nie mógł nawet ukryć. Blizny, te okropne ślady, które starszy miał nieprzyjemność raz czy dwa zobaczyć, one zawsze były skrzętnie skryte pod ubraniem. Nazwisko, na którego dźwięk drżeli wszyscy mieszkańcy Podziemia, zostało całkiem zmienione, niemal zapomniane. Jednak nie potrafił ukryć włosów. Nawet gdy mocno nasuwał kaptur, niemal białe kosmyki zawsze wyglądały zza materiału. Tylko w nocy nie było ich widać. Sama ich długość dawała ludziom do myślenia. Tylko nieliczni mieszkańcy mieli dwukolorowe włosy. Albo mieli długie blond, albo krótkie czarne. Dwubarwność i długość - niezbyt krótkie, ale i niedługie, były czymś wyjątkowym. Ale ta wyjątkowość nie znaczyła nic dobrego. Większość takich osób była zabijana przez innych. Chłopak miał to szczęście, że został podopiecznym starszego. Inaczej już mogłoby go nie być.
Przez to mentor martwił się jeszcze bardziej. Gdy z nim był, mógł ochronić chłopaka. Jednak gdy ten chodził sam, był całkowicie wystawiony, zarówno dla świetlistej, jak i mrocznej strony. Nie zwlekał więc, tylko szybko poszedł odnaleźć swojego podopiecznego.
I przewidział dobrze. Znalazł go siedzącego pod drzewem, szczelnie owiniętego peleryną, z głową skierowaną ku odległemu miastu. Usiadł obok niego, zauważając łzy płynące po jego policzkach. Dopiero gdy ich ramiona się zetknęły, zauważył, że młodszy się trząsł. Na sam dotyk niemal odskoczył, nieco uspokoił się jednak, gdy zobaczył swojego mentora.
- Spokojnie - wyszeptał mężczyzna. Jego zazwyczaj szorstki głos, napełniony był nietypową wręcz łagodnością. - Już jesteś w Podziemiu. Jesteś jednym z nas. Nikt cię już nie skrzywdzi.
- Dlaczego? - zaszlochał chłopak. - Dlaczego muszę być mroczny? Urodziłem się jako De La Fos, jak to w ogóle możliwe? Co jest ze mną nie tak?
- Ciii. Wszystko dobrze. Mrok cię wybrał, nie jesteś zły. Siły nie są ani złe, ani dobre. To my wybieramy, jak chcemy ich użyć.
- A jaki mam niby wybór? - szloch chłopaka przeszedł w gniew. W ułamku sekundy zerwał się na równe nogi, odwracając się w kierunku starszego. Mentor mógł się tylko zastanawiać, czy kiedyś jeszcze uda mu się zapanować nad swoimi emocjami. Czy przezwycięży traumę, którą przeszedł. - Jestem silny. Mogę użyć tej siły i mieć wszystko! Być taki sam jak oni! Albo mogę jej nie używać. Zbudować sobie jakiś marny szałasik i kulić się przed wszystkimi wokół! To nazywasz wyborem?
- To nie są wszystkie opcje - zachowywał spokój starszy. Powoli on również się podniósł, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Analizował w głowie różne możliwe scenariusze, zastanawiając się, jak uspokoić chłopaka.
- A no tak! Pewnie sławetna historia, na którą nie jestem gotów! Ale wiesz co? Nigdy nie będę! Niezależnie od tego, ile nocnych patroli odbędziemy, ile treningów, czy ile rozmów. Zawsze skończy się tak jak teraz. Wiem, że jestem, jak ty to nazywasz, niestabilny emocjonalnie. Że nawet jak wszystko wydaje się w porządku, to w końcu wybucham. Nie ważne, czy płaczem czy gniewem. Nie ważne, jak bardzo próbuje, to i tak się dzieje. Wydaje ci się, że możesz mnie wyleczyć. Mnie się nie da wyleczyć! Jestem całkowicie zepsuty, skażony! Nigdzie nie ma dla mnie miejsca, bo wszyscy uważają mnie za wroga!
- To nieprawda.
- Myślisz, że nie widzę tych wszystkich spojrzeń? Nie słyszę szeptów? Powinienem iść prosto do miasta i pozwolić świetlistym mnie zabić! Przynajmniej nie marnowałbym twoich zapasów! To, co robię teraz, nie ma żadnego celu.
- Aren! - Dopiero podniesiony głos mentora przerwał jego wywód. - Być może, tylko być może się myliłem. Może rzeczywiście nigdy nie będziesz gotów. Może nie dane ci jest wysłuchać tej historii. Ale jest coś co mogę dla ciebie zrobić. - Wziął głęboki oddech, bijąc się z myślami. Nie wiedział, jak chłopak zareaguje na jego słowa, nie znał go wystarczająco długo. To, co zamierzał powiedzieć, mogło wszystko zniszczyć. Ale mogło też wiele naprawić, więc w końcu zebrał się w sobie i powiedział: - Zamierzam dać ci trzecią opcję, tu i teraz. Dam ci cel. Ale uprzedzam cię, to nie jest coś, co można zaniedbać. Jeśli podążysz tą drogą, nie będziesz mógł się wycofać. Od twoich decyzji będą zależeć losy wielu. Nie będziesz mógł ich zawieść. Rozumiesz?
Powiedzieć, że chłopak był oszołomiony to mało. Nigdy jeszcze nie widział, by jego mentor tak się zachowywał. Nawet nie zauważył kiedy cała złość z niego uleciała. Zastanawiał się nad słowami starszego, wiedząc, że wybór, przed którym za chwilę mógł stanąć nie będzie czymś, co można lekko potraktować. Prawda, chciał mieć jakiś cel, jakiś powód do życia. Jednak jeszcze tak niedawno nie obchodził go nikt, prócz samego siebie. Wiedział, że choć spędził ze stojącym przed nim mężczyzną niewiele czasu, to przeszedł długą drogę. Zmienił się. Choć wciąż nie potrafił poradzić sobie ze swoim umysłem, to i tak było już dużo lepiej, niż na początku. Myśląc o tym wszystkim, powoli pokiwał głową.
- Dobrze więc. Oto moja propozycja. Chcę, żebyś został obrońcą mroku.
***
Nim Aren oswoił się z propozycją mentora, minęło trochę czasu. Potem mężczyzna opowiedział mu historię, tą na którą mógł nigdy nie być gotów. Zanim skończył, nastał wieczór. W końcu znów siedzieli obaj ramię w ramię, opierając się o pień drzewa i podziwiając zachodzące słońce. Młodszy miał wiele do przemyślenia. Zwłaszcza po usłyszeniu opowieści mentora. Musiał przyznać, że rzeczywiście nie był na nią gotów. Nie do końca w każdym razie. Ale obaj zdawali sobie sprawę, że to był najwłaściwszy moment.
Kiedy widać było już zaledwie skrawek słońca, chłopak wstał. Zaczęło dopadać go zmęczenie, ale czekał ich jeszcze patrol. Wiedział, że mentor da mu popalić na następnym treningu za to, że przez niego obaj nie zażyli zbyt wiele snu tego dnia. Jednak jakoś nie potrafił się tym przejmować. W końcu pojawiło się jakieś światełko w tunelu. Trzeci wybór, jak to ujął starszy.
- Wiesz co? - zagadnął po chwili mężczyznę. - Obrońca mroku brzmi strasznie badziewnie. Poza tym chyba trochę źle się kojarzy. Pomyślałem, że mroczni najbardziej boją się strażników. A raczej powinniśmy walczyć z takimi strachami. No i w zasadzie, od urodzenia miałem nim być, więc wydaje się to bardziej adekwatne...
- Sedno, Aren?
- Już, już, spokojnie. Mówię przecież. Nie chcę zostać obrońcą mroku. Zostanę mrocznym strażnikiem.
-------------------------------------------
------------------------------
--------------------------------------------
Witam wszystkich wytrwałych!
Dziś wreszcie poczyniłam jakieś realne postępy przy pisaniu czwartego rozdziału Odrodzenia, jednak wiem, że do skończenia go jeszcze daleka droga. Tymczasem postanowiłam pokazać Wam mały fragmencik równoległej do Odrodzenia pracy, o której to już nie raz wspominałam. Oto prolog Mrocznego Strażnika. Tutaj wszystko wygląda trochę inaczej.
>Po pierwsze, jest to książka w formie kilkurozdziałowych opowiadań. Gdy zacznę publikować same opowiadania, będzie można tu znaleźć ich chronologiczną kolejność, bo samo pisanie chronologiczne nie będzie. Mam obecnie plany na kilka opowiadań, a napisane w większości jedno. Niedługo może wezmę się za jego skończenie.
>Po drugie, opowiadanie zaczynam publikować dopiero, gdy mam je całe napisane. Każde choć jest częścią całości, w jakiś sposób tworzy osobną historię i wszystkie te historie będzie można czytać w całości, a nie po rozdziale na pół roku.
>Nie znaczy to jednak, że opublikuje jeden post na 20000 słów z jednym opowiadaniem. Będę publikować rozdział po rozdziale, w kilkudniowych odstępach. Niektóre będą dłuższe, inne krótsze, ale tak już jest.
>Głównego bohatera, jego przeszłość i przyszłość, mam rozplanowane dużo lepiej niż w Odrodzeniu, prawdopodobnie dlatego, że to dla niego powstała historia, a nie on dla historii. Przyznam się szczerze, mam też do niego bardziej osobisty stosunek, jako że go wyśniłam.
>W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że pojawi się tu dość sporo walki na miecze. By osiągnąć jak największą realność, wszystkie ruchy zostały stworzone na podstawie mini roleplay'u, którym urozmaicamy sobie z koleżanką przerwy. Dzięki temu, że w większości każda z nas odpowiada za twórczą stronę własnej strony konfliktu, walka nie toczy się zbytnio schematycznie, obie strony nie wiedzą czego się spodziewać. Trochę bardziej realnie będzie, jeśli ogarniemy sobie jakieś porządne sztuczne miecze, a nie długopisy...
>W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że pojawi się tu dość sporo walki na miecze. By osiągnąć jak największą realność, wszystkie ruchy zostały stworzone na podstawie mini roleplay'u, którym urozmaicamy sobie z koleżanką przerwy. Dzięki temu, że w większości każda z nas odpowiada za twórczą stronę własnej strony konfliktu, walka nie toczy się zbytnio schematycznie, obie strony nie wiedzą czego się spodziewać. Trochę bardziej realnie będzie, jeśli ogarniemy sobie jakieś porządne sztuczne miecze, a nie długopisy...
Do kiedyś,
AT
PS. Może kiedyś w końcu ruszę tyłek i ogarnę jeden styl wszystkim wpisom, ale z pewnością jeszcze nie dziś.